Rozwija się więc oto debata na temat tajnego ośrodka CIA w Polsce, zapoczątkowana informacją o postawieniu zarzutów Zbigniewowi Siemiątkowskiemu. To bardzo dobrze, ponieważ podtrzymanie zainteresowania opinii publicznej w Polsce ówczesną zgodą władz kraju na działania niezgodne z konstytucją RP i prawem międzynarodowym jest najlepszym antidotum na ewentualną pokusę zamiecenia śmierdzącego problemu pod dywan.
W debacie tej, jak to w polskiej debacie publicznej zwykło bywać, padają nierzadko tezy niemądre. Cóż, do słuchania takich tez z ust polityków i niewiele od nich zazwyczaj bardziej rozgarniętych „komentatorów życia politycznego” przyzwyczaiłem się niczym do mycia zębów, więc nie robi to na mnie większego znaczenia. Ale powtarzanie podobnych farmazonów przez profesorów prawa i konstytucjonalistów jest już godne odnotowania.
Otóż tylko mianem farmazonu trzeba jednak określić (i to jeszcze zachowując sporą dozę delikatności retorycznej) taką oto sugestię, że wprawdzie przyzwolenie na funkcjonowanie tego ośrodka było w oczywisty sposób niezgodne z konstytucją, to jednak, mimo wiedzy o stosowaniu tam tortur, odpowiedzialność za nie spada tylko na osoby bezpośrednio ich dokonujące, czyli amerykańskich agentów. W ten sposób polityków u szczytów władzy rzeczywiście można by zwolnić z odpowiedzialności za cokolwiek. Czy Nixon był winny Watergate? Nie, przecież nie grzebał biurach opozycji osobiście, itd. Jeszcze bardziej absurdalna jest, zwłaszcza w ustach konstytucjonalisty, teza, że na naruszenie konstytucji można machnąć ręką, podobnie jak na naruszenia prawa międzynarodowego, ponieważ działo się to w latach 2002 i 2003, a wtedy była „inna atmosfera”, panował „szczególny nastrój”, prezydent USA przyzwolił na takie działania, bo w końcu jednostronnie zadeklarował, że oto toczy się „wojna z terroryzmem” (absurd sam w sobie). Skoro więc była atmosfera, nastrój i wypowiedziana wojna, to złamanie prawa należy przyjąć ze zrozumieniem i poniechać dalszego postępowania w imię „racji stanu”. Dodatkowo mówi się, że Polska „nie miała wyjścia”, bo była przecież sojusznikiem w NATO. Bzdura ta jest artykułowana, tak jakby wszystkie państwa NATO zaangażowały się w iracką eskapadę USA, pozwoliły na otwarcie tajnych ośrodków CIA, jakby w Pakcie Północnoatlantyckim był zapis zobowiązujący sojuszników do umożliwienia innym stronom Paktu łamania wiążących wszystkie państwa członkowskie norm prawa międzynarodowego. Trudno to skomentować inaczej niż tak: widać wyraźnie, że szanowni konstytucjonaliści dostrzegają tutaj ewidentny delikt, ale ponieważ mają swoje osobiste poglądy polityczne i delikt ten w tych okolicznościach pochwalają, to kombinują jak osioł pod górkę, aby zwolnić polskich polityków od odpowiedzialności. Rządzący w przyszłości naszym krajem będą już wiedzieć, że mogą śmiało ignorować konstytucję, o ile wcześniej zaprzyjaźnią się z kilkoma opiniotwórczymi konstytucjonalistami.
Do pieca dokłada także Leszek Miller, stwierdzając, że „dobry terrorysta to martwy terrorysta”. Godne pochwały wyważenie sądów dojrzałego rzekomo polityka. Mówiąc krótko: był w Polsce taki czas, w którym dość często padało hasło „dobry komuch to martwy komuch”. Myślę, że pan Miller może się cieszyć, że głosy wzywające do tego rodzaju rozrachunku z establishmentem PRL wbrew normom państwa prawa były marginalne. Dziś niech także wrogowie idei państwa prawa, w tym konstytucjonaliści, pozostaną odosobnieni w swoim wotum separatum.