Każdego dnia różne media donoszą o coraz to nowych „prawdziwych” powodach rezygnacji Josepha Ratzingera ze Stolicy Piotrowej. Są to ciekawe spekulacje, które zapewne podnoszą nieco kulejące wyniki sprzedaży słowa pisanego, jednak spekulacjami skazane są pozostać. Nie ulega wątpliwości, że powód podany przez samego papieża nie jest nieprawdziwy. Nawet jeśli były inne przesłanki i któraś z nich tak naprawdę przeważyła szalę, to i tak jasnym jest, że zdrowie 86-letniego duchownego nie pozwoliłoby mu już na wypełnianie obowiązków w pełnym zakresie, zwłaszcza w kontekście podróży, publicznych wystąpień i napiętego kalendarza. Ocenę słuszności postępowania papieża pozostawiam innym. Osobiście nie sądzę, abym był uprawniony orzekać czy Benedykt XVI dobrze czy źle uczynił rezygnując z urzędu, ani tym bardziej czy wolno mu było to uczynić. Kto sądzi o sobie, że jest uprawniony do oceniania tego, niechaj w imię wolności słowa to ocenia. Ja się do tego powołany nie poczuwam.
Niezależnie od tego jaki był faktyczny rozkład wpływów poszczególnych możliwych przyczyn decyzji o odejściu, nawet jeśli klęska B16 na zadeklarowanym przez niego samego głównym froncie nie miała nic do rzeczy (lub prawie nic do rzeczy), to faktem bezsprzecznym klęska ta pozostaje. Benedykt XVI ani na milimetr nie posunął naprzód sprawy „rechrystianizacji” laicyzującego się Zachodu, a konkretnie Europy. Przeciwnie, za jego pontyfikatu wpływ nauczania kościoła na ład moralny Europy w dalszym ciągu malał i jest to tendencja nabierająca stale tempa, co dobitnie pokazują ostatnie wyniki brytyjskich i francuskich głosowań.
Jako liberał nie kibicowałem papieżowi w tych wysiłkach. Nie dlatego, że uważam wartości podnoszone przez kościół za chybione. Przeciwnie, ocena moralna kościoła jest w większości przypadków trafna (jako najistotniejszy wyjątek wymieniłbym zupełne nieporozumienie w zakresie oceny in vitro, czyli procedury umożliwiającej powstawanie życia). Chybiona, i to całkowicie, jest jednak strategia kościoła zorientowana na wysiłki promowania tych wartości. Swoim podejściem kościół od wielu lat (od kilku lat również nawet w Polsce) wywołuje nasilającą się kontrreakcję i sprzeciw, w który angażuje się także coraz większa liczba ludzi wierzących w Boga, a nawet praktykujących w kościele katolickim. Obserwuje się, że wysiłki kościoła są kontrproduktywne, a zacietrzewienie niektórych jego hierarchów i aktywistów/wiernych ujawnia rzecz zupełnie nową, czyli brak dobrej woli w postaci przedkładania własnego „dawania świadectwa” w formie pustej pozy nad realne efekty w poszerzaniu społecznego stosowania wartości chrześcijańskich w życiu ludzi. To przykład podejścia „co tam śmierć setek tysięcy płodów w podziemiu aborcyjnym, ważne że jest restrykcyjna ustawa, którą postaramy się jeszcze zaostrzyć”. To przykład podejścia „nieważne co homoseksualiści robią w domu, ważne aby nie mieli prawnej możliwości rejestracji związków”. To też przykład podejścia „nieważne, że w klinikach leczenia niepłodności wolno dziś wylewać embriony do zlewu, ważne żeby ustawa dozwalająca na ich zamrażanie nigdy nie została uchwalona, obojętnie czy będzie zakazywać ich uśmiercania”. W końcu to „nieważne czy katolik żyje w domu w zgodzie z przykazaniami, jeśli jest w niedzielę na mszy odświętnie ubran”, nieważne że np. Berlusconi chadza na dziwki, jeśli gwarantuje blokowanie niepożądanych ustaw.
Strategia wywierania wpływu na kształt ustawodawstwa w poszczególnych krajach Europy musi budzić sprzeciw w sytuacji, gdy nie każdy Europejczyk jest katolikiem. Kościół powinien zrezygnować z dążeń na rzecz prawnego zobowiązywania ludzi pozostających poza jego wspólnotą do życia w zgodzie z jego przykazaniami i społeczną nauką. Kościół powinien nauczać, ewangelizować i przemawiać do emocji słowem, nie zakulisową presją na ustawodawcę. Powinien oprzeć realizację celu przyciągania coraz większej grupy ludzi do życia w zgodzie z jego nauczaniem na niepodważalnej zasadzie dobrowolności. Powinien dążyć do świata, w którym aborcja nie będzie zakazana, ale niemal nikt nie będzie chciał się jej poddać, gdzie za korzystanie z narkotyków nie będzie się nikogo wtrącać do więzienia, ale i tak nikt z nich nie będzie chciał korzystać, gdzie wierzący homoseksualiści dobrowolnie zdecydują się na abstynencję seksualną, choć mogą zawierać oficjalne związki i żyć w inny sposób, gdzie in vitro będzie dostępne dla każdego, ale wszyscy wybiorą adopcję.
Oczywiście kościół nigdy nie uzyska pełnej uniformizacji. I dobrze, gdyż każda instytucja sumienia, gdy staje się zbyt potężna, ulega pokusie działania totalitarnego. W każdym razie jednak kościół w sposób konsekwentny dopełni swoich deklaracji z II Sobowu Watykańskiego o rezygnacji z instytucji katolickiego państwa wyznaniowego i poparcia dla idei rozdziału kościołów od państwa. Co więcej, kościół ten odzyska inicjatywę. Nie będą się już od niego odwracać ci, którzy zachowali wiarę w Chrystusa, a zniechęcił ich jedynie doczesny aspekt działalności kościelnej. Pełnoprawnymi członkami kościoła będą mogli znowu być liberałowie, przeciwni narzucaniu ich wiary drugiemu człowiekowi za pomocą legislacyjnej przemocy. W końcu kwestia czystej, nagiej wiary w Boga zostanie rozdzielona od wymogu wspierania programu politycznego o konkretnym ideologicznym odcieniu. Tak i tylko tak częściowe odzyskanie pola przez kościół w Europie jest dziś możliwe. Jeśli następca B16 będzie nadal brnął w dotychczasowym kierunku, to po kolejnym zakończeniu pontyfikatu znów będziemy podsumowywać kolejny etap zwijania się kościoła.