Gdy ktoś ma byłą żonę lub byłego męża, a osoba ta jest skłonna o nim rozmawiać z dziennikarzami, to dość jasnym jest, że niewiele dobrego o nim powie. Nie trzeba więc być specjalnie wyrafinowanym geniuszem dziennikarstwa, aby wpaść na pomysł rozmowy z byłym partnerem w celu obsmarowania delikwenta, być może na czyjeś zamówienie, albo i ze względu na własne resentymenty. Na takie szczyty wyrafinowania wspięli się w tym tygodniu dziennikarze „Wprost” Michał Majewski i Paweł Reszka, którzy przeprowadzili wywiad z byłą żoną Janusza Palikota, Marią Nowińską, utrzymującą, iż ten ją okradł.
Zaskoczenia nie ma. Była pani Palikot wiesza psy na liderze Ruchu, a obaj rozmówcy zacierają ręce, bo mają „newsa” na okładkę (a może i premię). Zasadne pytanie o wiarygodność oceny Palikota przez akurat tą osobę formułuje się samo. Była żona jest przekonana, że Palikot oszukał ją finansowo, więc nie brak zapewne powodów dla chęci zrobienia politykowi krzywdy. Inna sprawa, że sądy i prokuratura w żaden sposób zarzutów tych nie potwierdziły, ale to zdaniem pani Nowińskiej dowodzi tylko słuszności diagnozy polskiego wymiaru sprawiedliwości i ogólnej kondycji państwa, jaką od ponad 10 lat formułuje Jarosław Kaczyński, a nie tego, że np. jej zarzuty są bezzasadne. Nie znając sprawy nie sposób tego ocenić. Jedno jest jasne. Opinie na temat szefa RP formułowane przez jego żonę nie mogą, siłą samej rzeczy, zostać uznane za wiarygodne. Dziennikarze powinni o tym wiedzieć i zrezygnować z wyciągania brudów. Majewski i Reszka twierdzą, że wywiad nie dotyczył spraw prywatnych byłych państwa Palikot, a oceny zmienności poglądów Janusza Palikota przez jego byłą zonę. Jednak jakikolwiek aspekt jestestwa tego polityka nie byłby analizowany przez jego ex, oczywista stronniczość i generalne negatywne ustosunkowanie się jej wobec niego pozbawia czytelnika z miejsca elementarnego zaufania do obiektywności przedstawianych sądów.
Polscy politycy sami są sobie winni. To oni w ostatnich kilkunastu latach sprowadzili poziom debaty publicznej do poziomu bruku. Dziennikarze ochoczo jednak podążyli za nimi i wywiad Majewskiego i Reszki jest tego świetnym przykładem. Ich złe od początku intencje obrazuje poziom nienawiści wobec Palikota, który ujawnia styl ich retoryki, jaką używają, aby odrzucić krytykę polityka pod adresem ich wywiadu. Mówią m.in.: „trudno sobie wyobrazić większą polityczną prostytutkę niż sam Palikot”, albo „nie wierzymy, że jest w stanie odwołać swoje palikotowe oszczerstwa”. Są to emocjonalne, niegodne, paskudne słowa. Widać w nich amoralną wolę poniżenia, wdeptania w ziemię tego polityka. Jest to fatalna retoryka, która obu panom wystawia jak najgorsze świadectwo. Ich wiarygodność zawodowa spada w tym kontekście do zera. Długo się z tego nie wygrzebią, o ile kiedykolwiek.
Starzeję się i chyba przez to robię się coraz bardziej staromodny. W kontekście stanu dzisiejszej polityki i mediów już dawno zacząłem tęsknić do czasów, gdy pewnych rzeczy się nie robiło, ponieważ istniały pewne powszechnie zinternalizowane zasady zachowania czy dżentelmeńskiej etykiety. Gdy zaś ktoś je jaskrawo łamał, to dostawał, jak od Zagłoby, po mordzie. Janusz Palikot w tamtych czasach pewnie musiałby szybko zmienić swoje polityczne emploi, bo inaczej nie wychodziłby z sanatorium. Inna sprawa, że tym razem to on, choć raz, miałby staromodną legitymację, aby dwóm pismakom dać po pysku.