Jak sięgam pamięcią tym urokliwym określeniem „dupy wołowe” nazywało się osoby, które w danym momencie wykazały się nieporadnością lub brakiem refleksu. I ten łagodny epitet przyszedł mi także na myśl w trakcie lektury artykułów podsumowujących sejmowe głosowanie w I czytaniu dwóch projektów zmieniających polską ustawę dotyczącą przerywania ciąży. Po raz kolejny już (przypominam głosowanie nad ustawą całkowicie zakazującą aborcji lub nad wprowadzeniem projektów ustaw o związkach partnerskich do porządku dziennego) konserwatyści w PO pokazali, że mają tzw. jaja i potrafią zamanifestować swoje przekonania przy takich okazjach, nawet jeśli są świadomi dezaprobaty wysokich władz partii z premierem na czele, nawet jeśli wiedzą, że w ostatecznym głosowaniu restrykcyjne ustawy najpewniej jednak przepadną. W ten sposób zaznaczyli oni swoją silną obecność jako wyrazista frakcja ideowa w ramach PO, jako siła z którą nawet Donald Tusk w czasach mikrej przewagi liczebnej koalicji w Sejmie, spadających sondaży i wstrętu wobec współpracy z Ruchem Palikota musi się liczyć.
A plaformiani liberałowie? Niestety to pod ich adresem skierować muszę tytuł tego tekstu. Jedyne co potrafią, to po fakcie, po głosowaniu, które i tak ukazało pęknięcie w partii, krytykować konserwatywnych kolegów partyjnych. Sami zaś wykazują się tylko „pragmatyzmem”, „rozsądkiem”, „lojalnością” i niestety brakiem wyrazistości. To błąd. Jeśli około 60 członków poselskiego klubu PO działa na rzecz wzmocnienia konserwatywnego oblicza partii i wysyła sygnał do centroprawicowych wyborców, to druga frakcja w Platformie powinna zachowywać się symetrycznie, tak aby wyborcy liberalnego centrum i socjalliberalnej centrolewicy także nie utracili poczucia, że ta partia – nawet jeśli nie jest w pełni ich partią – to nadal potencjalnie może się nią stać, bo silną pozycję w niej mają rzecznicy tego kursu. W środę tego zabrakło.
Tymczasem Ruch Palikota dał liberalnemu skrzydłu PO szansę na to, aby ową symetrię pokazać. Gdy 60 polityków PO przyłożyło się do zachowania restrykcyjnego projektu Solidarnej Polski na ścieżce legislacyjnej, była szansa, aby odpowiedzieć na to np. 140 głosami z ław PO za analogiczną decyzją w odniesieniu do liberalizującego projektu Ruchu. Nawet dość konserwatywny prezydent Bronisław Komorowski mówił po głosowaniu, że logicznym było albo oba projektu w I czytaniu odrzucić, albo OBA skierować do dalszych prac. Ponieważ liberałowie w PO tej konieczności nie dostrzegli, zasługują na dzień dzisiejszy na miano owych „dup wołowych”.
Ale zawsze istnieje szansa na rehabilitację. Taką szansą nadal, mimo opóźnień, jest projekt prawa o in vitro. Należy je przeforsować w formie liberalnej bez żadnych ustępstw od formuły zaproponowanej przez Małgorzatę Kidawę-Błońską w kierunku konserwatystów. Jeśli zajdzie taka potrzeba należy postawić ultimatum: albo konserwatyści wstrzymają się od głosu i umożliwią uchwalenie tej ustawy, albo Tusk włączy lewicę do koalicji i amputuje prawe skrzydło PO. Na scenie politycznej i tak zbliża się moment przesilenia, obecna chwiejna równowaga się długo nie utrzyma. Światopoglądowe dookreślenie PO może równie dobrze stać się kluczowym elementem tego przesilenia.