Środa była pierwszym dniem Europejskiego Forum Nowych Idei w Sopocie. W warunkach wysoce profesjonalnej organizacji, w luksusowym otoczeniu, przy wsparciu tzw. wielkiego biznesu, szereg prominentnych ekonomistów, polityków i intelektualistów, bynajmniej nie tylko z polskiego podwórka, dyskutuje o problemach współczesnego świata, tych namacalnych (tu dominuje oczywiście kryzys ekonomiczny i problemy integracji europejskiej), i tych bardziej abstrakcyjnych.
W pierwszym dniu wziąłem udział w dwóch panelach. W dyskusji plenarnej otwierającej forum podjęto ogólne tematy związane z perspektywami integracji europejskiej. Było i analitycznie, i optymistycznie. Prof. Smolar analizował logikę procesu integracji w ramach UE. Podkreślał, że rok naszego przełomu wolnościowego w Polsce i Europie Środkowo-Wschodniej, rok 1989, był faktycznym początkiem trudności, a nawet załamania tendencji na rzecz pogłębiania integracji. U jej podstaw leżał bowiem pierwotnie strach, strach przed odbudową militarnej potęgi Niemiec, strach przed Związkiem Radzieckim, strach przed eskalacją zimnej wojny. W roku 1989 te motywacje dla ścisłej współpracy w Europie zniknęły, obawy się rozwiały. Pojawiły się natomiast obawy nowego rodzaju, działające w przeciwnym kierunku aniżeli te z epoki sprzed zwycięstwa Solidarności. Małe państwa założycielskie Wspólnot Europejskich, jak Holandia, zdały sobie sprawę, że wskutek rozszerzenia Unii na wschód znajdą się w sytuacji, w której większy wpływ na bieg zdarzeń będą miały nowe, większe od nich państwa, a więc przede wszystkim Polska, a kiedyś być może i Turcja. Dodatkowo imigracja zachwiała postawą otwartości społeczeństw europejskich, niezbędną dla sukcesu integracji. Do tego doszedł naturalnie poważny problem kryzysu gospodarczego.
Ale powiało i optymizmem. Przedstawiciel europejskich pracodawców, Juergen Thumann, zakwestionował w ogóle diagnozę, że mamy do czynienia z kryzysem, a nie zwyczajną cykliczną recesją. Prof. Magdalena Środa natomiast przypominała, że kryzysy zawsze stanowiły impuls dla rozwoju integracji. W tym przypadku ma ona nadzieję, że pogłębienie sięgnie także sfery świadomościowej – nowa paneuropejska tożsamość pocznie odsuwać w bok stare tożsamości (i egoizmy, resentymenty) narodowe. To chyba trochę zbyt optymistyczne… Danuta Huebner natomiast wyraziła optymizm i przekonanie o odpowiedzialności europejskich liderów, którzy uratują euro, bez którego zdaniem europosłanki PO cała integracja załamałaby się.
Na panelu o roli mediów w demokracji było jeszcze bardziej kontrowersyjnie. W zakresie meritum paneliści dość słusznie zauważali oczywiste problemy, takie jak zdominowanie mediów przez stosunkowo nieliczne koncerny, które nakłaniają media do działania raczej na rzecz ich interesów finansowych, zamiast na rzecz misji rzetelnego informowania głosujących obywateli. Poruszono ponadto problem segmentacji rynku mediów, w efekcie czego żadne z nich nie stara się przedstawiać obiektywnej prawdy, a raczej opinie oparte o konkretne interesy oraz światopoglądy środowisk politycznych. Odbiorcy dobierają media, którym ufają, na podstawie własnych przekonań i w ten sposób nie dopuszczają do siebie przekazów niezgodnych z ich wcześniejszymi poglądami, a jedynie te ich poglądy potwierdzające i umacniające. Zanika więc pole kompromisu politycznego, wzmacniają się „religie polityczne”, postawy zatwardziałe i ideologiczno-partyjny hardcore.
Ale w tym panelu najbardziej kontrowersyjne poglądy padły w odniesieniu do tematu polityki socjalnej i sytuacji ekonomicznej. Red. Jacek Żakowski, zgodnie ze swoimi socjalistycznymi dogmatami spod laski pasterskiej Sławomira Sierakowskiego, zapytał dlaczego konstytucja RP określa maksymalny poziom długu publicznego, a nie maksymalny poziom współczynnika Giniego, który oznacza wielkość rozpiętości dochodów w społeczeństwie. Hm, być może dlatego, że wielkość deficytów i długu jest wynikiem decyzji politycznych i jego ograniczenie jest kagańcem na polityków, aby podążając za wyborczą popularnością nie finansowali swoich kampanii wyborczych de facto ze środków publicznych poprzez rozdawnictwo socjalnych prezentów i przywilejów, za które płaci podatnik, lub też aby przynajmniej ten proceder musieli ograniczać. Natomiast współczynnik Giniego jest nie tylko i nie przede wszystkim wynikiem decyzji politycznych (choć na pewno – długofalowo- są one w stanie wywierać nań pewien wpływ, co mobilizuje wszystkich socjalistów tego świata do politycznego działania), a wynikiem procesów społecznych i ekonomicznych, sterowanych przez miliony niezależnych od siebie w znacznym stopniu podmiotów. W jaki sposób Żakowski chciałby egzekwować zapis konstytucyjny o maksymalnym poziomie współczynnika Giniego, tak aby nie była to kolejna pusta i martwa deklaracja, jakich w socjalnej nucie wiele w naszej ustawie zasadniczej? Oskarżać zarabiających za dużo o naruszenie ładu konstytucyjnego i stawiać ich przed sądem? A może czynić to wobec najuboższych, zwłaszcza bezrobotnych odmawiających poszukiwania pracy? To pytanie rozwijające do redaktora „Polityki”, które uważam za ciekawe. Może dotrze do tego tekstu i zechce się do tego ustosunkować, tak aby jego występ ze środy nie był li tylko populistycznym pustosłowiem w stylu lewicowego polityka?
Najbardziej zaskoczył jednak prof. Radosław Markowski, który zauważył, że polska demokracja nie dorobiła się jasnego profilu, tak jak amerykańska, gdzie wybrano priorytet wolności nad równością, czy też szwedzka, gdzie podjęto przeciwstawną decyzję. Prof. Markowski uważa, że taką decyzję w Polsce podjąć należy na stałe (pytanie: jak?), a następnie za pomocą „mechanizmów socjalizacyjnych” czynić z kolejnych pokoleń zwolenników wybranego modelu. Nie wiem, czy profesor zdaje sobie sprawę, jak bardzo trąci ten pogląd miękkim co najmniej totalitaryzmem. Mniejszość (zapewne ta, która wolałaby priorytet wolności) musiałaby pogodzić się z pozbawieniem szans na zmianę kierunku polityki oraz z tym, że ich dzieci będą uczone w szkołach, do których są zmuszone uczęszczać, wartości częściowo niezgodnych z wartościami ich rodziców. I czy byłaby to demokracja, gdyby część potencjalnie możliwych i liberalno-demokratycznych zmian była niejako wyłączona z zakresu posybilistycznego. Prof. Markowski także chętnie zgodził się z red. Żakowskim, że biznes i finansistów trzeba „wziąć za twarz” i poddać ścisłej kontroli państwa, którego potęgi współcześnie absolutnie się nie ma powodu obawiać. Muszę rzec, że na całej linii się z tym nie zgadzam.
Dziś dzień drugi, zdominowany przez tematykę kryzysu ekonomicznego. Oby podobnie ciekawy!