Aż usiadłem prościej w fotelu, gdy usłyszałem, że lider Porozumienia Jarosław Gowin planuje przeforsować tzw. głosowanie rodzinne. Wraz z moją podzielającą liberalny światopogląd żoną, w kolejnych wyborach zamiast dwóch, oddalibyśmy pięć głosów na jakąś ostro zwalczającą PiS i pana Gowina partię polityczną!
Świetna sprawa: pięć głosów! Wreszcie jakaś nagroda za noce nieprzespane, słuchanie pisków i ryków, targanie wózka po klatce schodowej, smakowanie „posiłków” ze słoiczków Bobo, noszenie „opka” kilometrami aż plecy wysiadały i czasem trzygodzinne usypianie wieczór w wieczór. A wszystko to prawie przez 10 lat…!
Ale w tym momencie się zatrzymałem w pół kroku i zahamowałem euforię. Bo czy uczciwym jest po prostu zagłosowanie w imieniu własnych dzieci na partię, którą samemu się popiera? A może oni zupełnie inaczej widzą kluczowe kwestie polityczne i powinienem ich głosy oddać innym partiom, jeśli chcę zachować się fair?
Mój najstarszy syn ma 10 lat i nie znosi odrabiać zadań domowych. Ma, co prawda, dobre oceny, ale pracować chce mu się, jak psu wisieć. Ciągle złorzeczy na szkołę i na nauczycielki. Czy to nie oznacza, że jego głos powinienem oddać na partię, która szkołę dość spektakularnie rozwaliła swoją niedawną „reformą”. On w końcu szkole życzy jak najgorzej i niestety wydaje się mieć tutaj światopoglądową zbieżność z rządzącymi.
Mój młodszy syn ma 6 lat i uwielbia słodycze, których nadużywałby, gdyby nie moja dywersja. Może więc powinienem jego głos oddać partii, która przywróciła do szkolnych sklepików drożdżówki, chipsy i batoniki? Nie da się ukryć, że było to realizacją jego postulatu.
W końcu moja 3-letnia córka jest ewidentnie skrajną feministką, której motto zamyka się w zdaniu „ja robię to, co sobie chcę”. Ma najsilniejszy charakter w całej rodzinie, więc jej głos powinien chyba przypaść jednej z partii napędzających w Polsce ruch na rzecz silnych i niezależnych kobiet. Nowoczesna może być zbyt zachowawczą opcją, bo w tej główce kłębią się nastroje iście rewolucyjne.
No więc byłbym w kropce. Jako liberał nie bardzo chcę walnąć pięścią w stół i powiedzieć, że dzieci i ryby głosu nie mają, skoro przecież w dodatku minister mówi, że jednak mają. Co to za liberał, który odbiera innym wolność wyboru i prawo wyborcze!? Musiałbym wszystkie te czynniki uwzględnić i na końcu zagłosować to tu, to tam.
A może zamiast tego lepiej pozostać przy tym, jak jest? Rozumiem, że w dobie spadającego poparcia obóz władzy ma nadzieję, że uratują go może apodyktyczne głowy rodzin ze wsi na wschodniej ścianie, mające w domu po żonie i ósemce dzieci, które w domach tych niewiele mają do gadania. To jest jakaś nadzieja na zmniejszenie skali porażki, która być może zaczyna się przed PiS rysować w kontekście 2019 r.
Z drugiej strony jednak pamiętajmy, że urodzenie dziecka, ani tym bardziej jego spłodzenie nie czyni z nikogo obywatela o większym wyrobieniu politycznym. Każda epoka ma swoje defekty myślowe. W przeszłości uznawano, że zwielokrotnione, ważone głosy należą się „szlachetnie urodzonym”. Kiedy indziej, że najbogatszym (co nie zawsze było tym samym, co szlachectwo). Jeszcze gdzie indziej dodatkowe głosy chciano przyznawać za wiedzę, wykształcenie i rozeznanie w sprawach państwa. Były też sugestie, że więcej głosów powinni mieć młodsi niż starzy, bo dłużej pożyją najpewniej ze skutkami każdych kolejnych wyborów. Dzisiaj pan Gowin chce robić to samo, tyle że wyróżnia płodność. To dowód na powtarzanie się historii w charakterze groteski.
A może po prostu przestać kombinować nad tym, jak zmanipulować demokrację, aby mojsze było najmojsze? Może po prostu zaakceptować to, czym ona jest? Albo ewentualnie z otwartą przyłbicą powiedzieć, że celem jest jej likwidacja w zasadniczych zrębach.