Gdy kilka tygodni temu napisałem tekst rzucający w eter sugestię, że może najlepszym rozwiązaniem konfliktu o kształt legislacji in vitro jest nieuchwalanie żadnych regulacji, spotkałem się z krytyką głównie ze strony bratnich liberałów, natomiast słowa uznania padły w niektórych komentarzach na Salonie24, i to ze strony raczej konserwatywnej. Podczas gdy w tym drugim przypadku było to związane z postawą wolnościową w prawicowym i libertariańskim sensie (nie należy nadmiernie regulować), tak w pierwszym wynikało z odrzucenia moich argumentów. Do argumentów kluczowych należały wówczas następujące dwa. 1. Wobec liczebności frakcji konserwatywnej w PO oraz konserwatywnej postawy PiS, SP oraz PSL istnieje w obecnym Sejmie zbyt duże ryzyko uchwalenia ustawy, która faktycznie będzie oznaczała zakaz in vitro, a przynajmniej skutecznego in vitro. Taki byłby bowiem realny efekt uchwalenia ustawy w wersji Jarosława Gowina. 2. Z bardzo liberalnego punktu widzenia stan obecny można uznać za zadowalający, ponieważ brak regulacji oznacza brak restrykcji, a jedyną wadą jest teraz brak refundacji leczenia niepłodności przez NFZ, który to problem można rozwiązać rozporządzeniem resortu zdrowia, bez ustawy. W odpowiedzi usłyszałem, że jestem defetystą, który bez boju chce się poddać „szantażowi prawicy” i nie chce się z nią mierzyć na szable poselskie w otwartym boju. Cóż, czasem defetyzm można określić realizmem, a bojowość brawurą, która może przynieść fatalne skutki w postaci Gowinowskiego zakazu in vitro. Usłyszałem także, że regulacji in vitro wymaga od Polski Unia Europejska, a sprzeciwianie się jej woli nadal jest w środowisku polskich liberałów uznawane za nie do pomyślenia. Jeśli chodzi o to, być może stanę się pionierem bardziej krytycznego spojrzenia liberałów na obecny stan porządku europejskiej integracji. W tej kwestii wystarczy, że napiszę, że na pewno nie zgadzam się na nieopaczne uchwalenie Gowinowskiego zakazu in vitro tylko po to, aby zadowolić panów van Rompuy’a, Barosso, Schulza czy Cohna-Bendita, których żon, cór i synowych polski zakaz in vitro z pewnością nie obejmie.
Tak czy inaczej w dyskusji o zasadności regulowania in vitro zanim w Sejmie zaistnieje jednoznaczna większość zdolna uchwalić liberalną ustawę pojawia się nowy, ważki argument. W sumie argument ten nie jest nowy, ale naszą uwagę zwrócił on na siebie za sprawą wyroku Trybunału w Strasburgu w sprawie Costa/Pavan kontra Włochy. Odnosząc się do treści tego wyroku, trzeba jasno sobie rzecz, że także określany mianem „liberalny” projekt Małgorzaty Kidawy-Błońskiej zawiera nadmierne restrykcje i musi zostać skorygowany w kierunku bardziej liberalnym. Zgadza się z tym także sama autorka projektu. Problem w tym, że w ramach PO wykuwa się obecnie kompromis pomiędzy jej stanowiskiem a Gowinowskim zakazem in vitro, co znaczy, że projekt MKB może zostać zmieniony w kierunku konserwatywnym, ku większej ilości restrykcji, a przecież sam już teraz zawiera on ich zbyt dużo. Zadowalający dla liberałów projekt nie może i nie powstanie więc w tej kadencji w ramach PO. W efekcie, podjęcie prac grozi sukcesem stronników faktycznego zakazu in vitro.
O co chodzi we wspomnianym wyroku? Trybunał zakwestionował włoskie prawo, które dopuszcza stosowanie procedury in vitro tylko w przypadku leczenia bezpłodności. Para Costa-Pavan nie jest bezpłodna, a obarczona wysokim ryzykiem genetycznego przekazywania potomstwu ciężkiej choroby i chciała skorzystać z in vitro po to, aby uzyskać pewność, iż ich dziecko urodzi się zdrowe. Prawo włoskie tego nie dopuszcza, ale… dopuszcza aborcję płodu, gdy choroba ta, której uniknięcie umożliwia in vitro, zostanie stwierdzona w trakcie ciąży. Kretynizm tej sytuacji jest oczywisty dla każdej myślącej istoty. W tym dla sędziów Trybunału.
Oto więc zagwozdka. Projekt MKB zakłada szeroki dostęp do in vitro, ale tylko w przypadku leczenia bezpłodności i to wtedy, gdy para wyczerpie inne metody. Innymi słowy jego uchwalenie zamknie otwartą obecnie, w sytuacji braku regulacji, drogę do procedury parom takim jak Costa-Pavan. Skopiujemy ten sam proaborcyjny kretynizm. Posłanka PO sama dostrzega, że jej projekt jest za mało liberalny, ale czy w starciu z krypto-pisowcami Gowina w PO może uczynić swoją ustawę b a r d z i e j liberalną? Nikłe szanse.
Polscy politycy powoli dojrzewają do wielu rzeczy. Powiedzmy sobie szczerze, czy 15 lat temu, nawet w okresie rządów SLD, byłoby możliwe debatowanie o homoseksualnych związkach partnerskich jako realnie rozważanym projekcie zmiany prawa? Skąd! Dopiero w ostatnich latach politycy stają się, przeciętnie ujmując, bardziej liberalni i ten trend będzie się utrzymywał, ponieważ reprezentanci narodu po prostu idą śladem ewolucji w poglądach ich wyborców. W pewnym momencie okaże się czymś oczywistym, że większość posłów jest za liberalną ustawą o in vitro. Ale jeszcze nie dziś i nie w tej kadencji. Obecny Sejm jest lepszy od poprzedniego, ale nie dość i może nam tylko wprowadzić fatalne restrykcje, wygenerować turystykę in-vitrową. Potrzeba cierpliwości, wystarczy już tylko drobna korekta, np. wypadnięcie PSL poza burtę, albo bardziej świadome głosowanie elektoratu PO, które pozostawi za burtą zapewne nie samego Gowina, ale z 20 jego popleczników, Żalków, Rasiów, Godsonów i Biernackich. Już po wyborach 2015 będziemy być może gotowi na głosowanie sprawy in vitro.