Pojęcie mody intelektualnej jest wieczne i bardzo aktualne także w odniesieniu do dzisiejszej publicystyki dotyczącej spraw filozofii polityki oraz polityki ekonomicznej. Obecna moda, ponad 3 lata po ujawnieniu się sytuacji kryzysowej na światowych rynkach finansowych, polega na smaganiu i wyklinaniu neoliberalizmu. Gdy ludzi spotyka nieszczęście, część z nich głowi się, jak mu zaradzić i zabezpieczyć się na przyszłość. Część jednak gorączkowo myśli, jak na tym ogniu upiec własną pieczeń i – poprzez osławione „kreowanie narracji” – skłonić współobywateli do zaakceptowania często po wielokroć skompromitowanych już przekonań. Przykładów antyneoliberalnej mody intelektualnej także w polskich mediach, mamy bez liku. Dwa z nich przyniosła „Gazeta Świąteczna” z 30-31 lipca. Chodzi o zapis przemowy Guentera Grassa na zjeździe Netzwerk Recherche oraz o artykuł socjalliberała, prof. Andrzeja Szahaja, który swój tekst przedstawia pod tytułem „Posprzątać po neoliberalizmie”.
W pierwszym momencie robi mi się przykro, a także ogarnia mnie trochę złości, gdy czytam, że po mnie i mi podobnych trzeba sprzątać. Nikt nie lubi być tym, który nabrudził. Jednak sama treść artykułu prof. Szahaja jest o tyle ożywcza, że (a to rzadkość w polskiej debacie publicznej) nadaje się do czysto rzeczowej polemiki. Bardzo słusznie autor zauważa, że neoliberalizm jest tylko jednym z kilku nurtów w liberalizmie i wielkim błędem jest utożsamianie go z całością tradycji liberalnej. Nie mniej zasadne jest wskazanie, że istnieje kilka zróżnicowanych „kultur kapitalizmu” i wybrany rzekomo przez Polskę, od czasów „planu Balcerowicza”, model podobny do anglosaskiego nie jest jedynym możliwym. Co prawda teza o możliwości budowy modelu fińsko-szwedzkiego przy innej skali wielkości kraju, a przede wszystkim w warunkach startowych polskiej gospodarki w 1989 r., jest nader ryzykowna, ale na pewno można założyć jej słuszność teoretyczną.
Słowa Szahaja wzbudzają jednak sprzeciw, gdy uznaje on, iż neoliberalizm z premedytacją wykreował wokół siebie aurę bezalternatywności i dlatego sprzeciw wobec jego stylu myślenia jest dziś niemal niemożliwy, tak że mamy do czynienia z „przemocą symboliczną”. Przemoc, także niefizyczna, kojarzy się z wywieraniem przymusu. Tymczasem dominacja recept neoliberalnych w ostatnich 25-35 latach wynikała z tego, że zaskarbił on sobie autentyczną sympatię bardzo licznych naukowców, ekspertów, analityków, komentatorów, polityków, ale także zwykłych ludzi, próbujących rozkręcać mały biznes. Sympatia ta jest pokłosiem jego bezdyskusyjnych sukcesów i efektywności z czasów prosperity lat 80-tych i 90-tych XX w.
Gospodarka wolna, nie poddawana ścisłym rygorom regulacji państwowych, w naturalny sposób podlega fazom koniunktury i dekoniunktury. W czasach „złotych” był przeto neoliberalizm chwalony z każdej strony, nierzadko zresztą przesadnie, bezkrytycznie i na wyrost. Taka była wtedy moda intelektualna. Optymizm generował prace takie jak „Turbokapitalizm” Luttwaka czy „Koniec historii” Fukuyamy. Dziś mamy, ze zrozumiałych powodów, nosy na kwintę i góruje pesymizm. Stąd artykuły takie jak prof. Szahaja, stąd z taką atencją słuchane i publikowane są wynurzenia pisarza i niereformowalnego socjalisty Grassa na temat światowej ekonomii. Ta moda jednak też przeminie, gdy koło gospodarki ruszy do kolejnego cyklu rozwoju. Warto więc na tezy o konieczności „sprzątania po neoliberalizmie” spojrzeć nie przez pryzmat ostatecznie uzasadnionych konkluzji z debaty o właściwym modelu społeczeństwa i ekonomiki, ale przez pryzmat układu odniesienia, wrażeń i nastrojów dominujących akurat w tym momencie, gdy lądują one na papierze. Są one bowiem produktem chwili i za kilka, góra kilkanaście lat ponownie stracą powab, jak ogłoszone onegdaj genialnymi recepty Keynesa z lat 30-tych i 40-tych.
Pod adresem neoliberalizmu Szahaj wysuwa cały szereg zarzutów, z których niektóre są zasadne, ale odnoszą się głównie do jego nadinterpretacji i wynaturzeń, które były dziełem przypadku, a także często opacznie go pojmujących konserwatystów amerykańskich. I tak autor pisze, że
-
neoliberalizm twierdzi, iż każda działalność ludzka może i powinna polegać wycenie rynkowej, w tym także relacje międzyludzkie, przyjaźnie, miłość, sztuka (co jest oczywistym nadużyciem);
-
że każdy, kto przegrywa na rynku, jest sam sobie winien (naturalnie nie każdy jeden, co nie znaczy, że brakuje takich, którzy wolą hojne państwo dobrobytu i nieróbstwo);
-
że każda aktywność państwa jest zła i niepożądana (w swoich pismach von Hayek wyliczał wszakże przedziały, w których ma ona uzasadnienie);
-
że cele polityki gospodarczej są zawsze takie same i z góry ustalone (a przecież jasne jest, że zależą od wielu zmiennych, a von Hayek ostrzegał przed ograniczeniami ludzkiej percepcji i umysłu w skutecznym rozwiązywaniu problemów ekonomicznych);
-
że najlepszy ład społeczny wyłoni się z samorzutnych działań jednostek (podczas gdy ład ten będzie wielce niedoskonały, a jego zaletą będzie to, że ograniczona ludzka zdolność do analizy skomplikowanej rzeczywistości niesie ryzyko, iż alternatywny ład zaplanowany będzie gorszy, lub szybko się zdegeneruje).
Z drugiej jednak strony cały szereg zarzutów Szahaja można tylko odrzucić i z otwartą przyłbicą stanąć w obronie tez neoliberalnych. I tak:
-
własność prywatna, owszem, jest „święta” w tym sensie, że jest naturalnym prawem i potrzebą człowieka;
-
własność prywatna nie jest może zawsze lepsza niż państwowa, ale jest zawsze lepiej zarządzana i efektywniejsza tam, gdzie pozaekonomiczne czynniki nie muszą być koniecznie uwzględniane jako społecznie doniosłe (a więc może nie w edukacji czy służbie zdrowia, ale już na pewno w usługach fryzjerskich, produkcji gumy do żucia czy blachy dachowej);
-
jak najbardziej, jednostka jest zawsze ważniejsza od wspólnoty – podporządkowanie jednostki wspólnocie stanowi skrajne zagrożenie dla wolności człowieka i sugestia, że jest inaczej, nie powinna znaleźć się w tekście także socjalliberała (!);
-
dobro wspólne jest nie tyle sumą interesów jednostek, co wizją stanu rzeczy, będącym preferowanym wytworem poglądów dominujących w danej wspólnocie, która to wizja zostaje narzucona mniejszości na drodze przymusu (oto prawdziwa „przemoc symboliczna”) – realne, rozumiane bez podtekstów „dobro wspólne” jest utopijnym ideałem, który nie istnieje w społeczeństwie, będącym heterogenicznym pęczkiem przeciwstawnych interesów;
-
w końcu, w istocie „przypływ podnosi wszystkie łódki”, a więc wraz z rozwojem gospodarczym, w czasach prosperity, bogacą się (niemal) wszyscy, z tym że jedni szybciej od innych (czyli analogia do przypływu nie jest dobra), przez co słuszny jest raczej zarzut taki oto – neoliberalizm pogłębia rozwarstwienie dochodów (samorzutność procesów ekonomicznych to powoduje, ponieważ mając większy kapitał posiada się możliwość jego lepszej alokacji i szybszego mnożenia).
Do cyklicznego okresu złej koniunktury doszło w warunkach funkcjonowania systemu ekonomicznego, u którego podstaw w znacznej mierze znajduje się neoliberalizm. Stąd alergiczna reakcja jego krytyków (mam tu na myśli osoby takie jak Grass lub szef ubolewającej nad brakiem przemocy w życiu publicznym „Krytyki Politycznej”, nie prof. Szahaja szukającego zasadniczo jednak argumentacji konstruktywnej) przypomina trochę „psa Pawłowa”, bezwarunkowo reagującego na impuls w sposób z góry do przewidzenia. Tymczasem treść teorii neoliberalnej, tak jak każdej innej, zapełnia się niedoskonałymi działaniami zwyczajnych ludzi, przez co praktyka zawsze odbiega od kart „mądrych ksiąg” bujających w obłokach intelektualistów. Socjalizm wcielony w życie doprowadził do zbrodni, zaś w warunkach neoliberalizmu (i to nie czystego, bo nawet w USA kryzys wywołały także czynniki rządowe, prowadzące marną politykę monetarną czy wspierające praktykę skrajnie nieodpowiedzialnego zaciągania kredytów na nieruchomości przez słynnych NINJA) doszło do obecnego kryzysu. Który los jest jednak, mimo wszystko, lepszy, to pytanie nie budzi większych wątpliwości. Znikają one ostatecznie, gdy porównamy najlepsze okresy obu idei wcielanych w praktyce, a więc w przypadku neoliberalizmu jednak czas niezwykle szybkiego procesu bogacenia się społeczeństw w latach 1970-99.
Sposób, w jaki niektórzy ludzie korzystali z narzędzi oddanych do ich dyspozycji przez neoliberalizm, nie przesądza o jego rzekomej złej naturze. W swojej warstwie zasadniczej neoliberalizm to bowiem idea szlachetna, uznająca człowieka za istotę dobrą, odkrywczą i zdolną z natury, która tejże jednostce chce zapewnić szeroki zakres wolności dla podejmowania prób realizacji swoich aspiracji, marzeń i ambicji. Gdy ludziom daje się wolność, od czasu do czasu skutki bywają opłakane. Doświadczenie historyczne nauczyło nas, że nie jest to jednak argument za pozbawieniem człowieka wolności w sferze politycznej i obywatelskiej, gdyż to prowadzi do totalitaryzmu i katastrofy. Późniejsze doświadczenie z emancypacją społeczną i rewolucją obyczajową pokazało, że także w zakresie wyboru stylu życia zasada wolności jest lepsza od restrykcji. Natomiast w zakresie ekonomicznym postęp w naszym myśleniu się nie dokonuje, ponieważ gospodarka ma cykliczne zapaści i regresy. W efekcie, choć doświadczenie skokowych wzrostów poziomu życia ludzi, czy to w XIX czy w XX w., właśnie w warunkach wolnorynkowej ekonomii, powinno uczyć nas, iż nie warto stawiać wielu barier człowiekowi także wtedy, gdy zarabia na życie i się bogaci, to jednak recesje stale na nowo przynoszą załamanie wiary w wolność. Tak było w czasie kryzysu lat 80-tych i 90-tych XIX w., gdy na nowo wprowadzano bariery handlowe, które miały spory wpływ na wybuch I wojny światowej, tak było gdy powszechna wiara w przeregulowanie gospodarki spowodowała Wielki Kryzys i kolejną wojnę. Tak może być i dziś, jeśli moda intelektualna spowoduje trwałe przełożenie zwrotnic w myśleniu o ekonomii i wolności. Jednak już natura drugiej fazy tego kryzysu, w której problemem numer 1 okazuje się zbyt wysokie zadłużenie finansów poszczególnych państw, pokazuje, że warto zachować ostrożność wobec postulatów leczenia gospodarki zwiększonymi wydatkami socjalnymi i „stymulowania gospodarki” zastrzykami pożyczonych pieniędzy. Rachunek za „reformy socjaldemokratyczne” zapłacą wtedy kolejne pokolenia, które rzeczywiście będą miały po kim sprzątać.