Na polskiej scenie politycznej nie brakuje zapewne ludzi, którzy chcieliby widzieć samych siebie w roli największego modernizatora polityki. Z zupełnie odmiennych przyczyn pretensje do tego tytułu zgłasza na pewno zarówno Janusz Palikot, który widzi się w roli przyszłego modernizatora stosunków społecznych i polskiej obyczajowości, jak i Donald Tusk, który w teraźniejszości wkłada niemały wysiłek w modernizację infrastrukturalną kraju. Rolę modernizatora chcieliby odgrywać także i Waldemar Pawlak, który zawsze chętnie błyśnie w mediach z nowym, „kosmicznym” gadżetem na kolanach, jak i Grzegorz Napieralski, który jednak pożegnawszy się z wizją stanowiska wicepremiera ds. innowacji technologicznych, musi skupić się na modernizowaniu własnej kariery politycznej, innym zostawiając rolę ewentualnych modernizatorów polskiej lewicy. Ja jednak dzisiaj chciałbym zaproponować bardziej zaskakującą kandydaturę do miana głównego modernizatora w polskiej polityce. Chodzi o nikogo innego, jak prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego.
Bez wątpienia jest tak, że partia narodowo-konserwatywna, stale odwołująca się do trącących myszką tradycji bogoojczyźnianych, nie kojarzy się w pierwszej chwili z ruchem modernizacyjnym. Na pewno nie w palikotowym, ale także nie w tuskowym sensie. Kaczyński, będąc liderem obozu prawicy, dokonuje jednak od lat (nie wiem czy zamierzonej, ale konsekwentnej) politycznej modernizacji polskiej sceny partyjnej. Modernizacja ta polega na marginalizowaniu, jeden po drugim, najbardziej antymodernizacyjnych polityków, odnoszących przejściowe sukcesy polityczne. Modernizując najbardziej oporną szeroko pojętej idei nowoczesności i postępu (rozumianego tak rozsądnie, jak i opacznie, w stylu lewicowym) część sceny politycznej, Jarosław Kaczyński przyczynia się do jakościowej amelioracji całej sceny w długim horyzoncie czasowym. Co prawdą dotkliwą ceną, jaką przychodzi za to płacić, jest nadmierne rozbudzenie politycznych emocji i pogłębienie podziałów wspólnoty obywatelsko-narodowej, które Kaczyńskiemu są potrzebne w celu utrzymania lojalności i gotowości bojowej jego 25-30% elektoratu. Jednak to jest zjawisko średniookresowe. Z punktu widzenia perspektywy dłuższej ważniejsze będzie to, że na scenie politycznej nie udało się zakorzenić kilku politycznym postaciom groźniejszym od samego prezesa PiS.
To karkołomnej strategii prowadzenia przez Kaczyńskiego – powiedzmy eufemistycznie – gier koalicyjnych w latach 2005-07 zawdzięczamy eliminację ze sceny politycznej środowisk Ligi Polskich Rodzin i Samoobrony z ich populistycznymi liderami o dyktatorskich ciągotach. Nawiązujący wyraźnie do najbardziej ponurych tradycji politycznych Europy Roman Giertych oraz skłonny rozwalić cały system polityczny w celu realizacji swojej księżycowej ekonomii Andrzej Lepper odeszli z polityki, a wraz z nimi zniknęło całe, niemałe spektrum o ekstremistycznym charakterze, w tym o profilu skrajnie prawicowym. Część tych grup PiS zawarło we własnych szeregach, większość usunęło jednak efektywnie z boju o ludzkie sumienia i głosy.
W tym samym czasie Jarosław Kaczyński sprowokował secesję ze swojej własnej partii i doprowadził do trwałej marginalizacji Marka Jurka. Inaczej niż w przypadku dwóch wyżej wspomnianych, jest Marek Jurek politykiem o dużej odpowiedzialności za państwo i godnym poważania partnerem do dysput ideologicznych. Jednak jego skrajne poglądy na cały szereg problemów etycznych i obyczajowych stawiają go blisko inkwizytorów spod znaku „Frondy”. Wizja porządku moralnego Marka Jurka jest niezdatna do aplikowania jej w warunkach pluralistycznego społeczeństwa współczesności, ponieważ polega w istocie na próbie legislacyjnego nakazania wszystkim obywatelom, niezależnie od ich osobistych przekonań, hierarchii wartości preferowanej przez jej lidera, a będącej kwestionowaną nawet w szeregach hierarchii kościoła katolickiego. Utrata przez ten styl myślenia szans na wywieranie decydującego wpływu na bieg polskiej polityki jest przeto ważnym elementem jej modernizacji.
Jest duża szansa, iż w najbliższych tygodniach Jarosław Kaczyński dokona kolejnego aktu modernizacyjnego na polskiej scenie politycznej i doprowadzi do trwałej marginalizacji Zbigniewa Ziobro. Ten polityk stanowi, w mojej ocenie, realne zagrożenie dla systemu konstytucyjnego Polski, nie ze względu na jego ideologię, co raczej poglądy o dopuszczalnych metodach działalności politycznej. Można być krytycznym wobec prezesa PiS i jego partii, można krytycznie odnosić się do jego postulatów, retoryki i ciągłej orientacji na utrwalanie konfliktu. Jednak w zderzeniu z Ziobrą należy dostrzec, która z tych postaci jest bardziej szkodliwa i trzymać kciuki za to, aby prawdopodobna secesja w PiS spowodowała upadek młodego europosła, a nie byłego premiera-weterana.
Gdy Jarosław Kaczyński za kilka lat zdecyduje o zakończeniu swojej aktywnej kariery politycznej i odda swoją partię w dobre ręce, takie bardziej przypominające styl i poglądy prezentowane dziś przez Jarosława Sellina czy Kazimierza Ujazdowskiego, nie zaś Zbigniewa Ziobry czy Jacka Kurskiego, dokona ostatecznego aktu modernizacji polskiej sceny politycznej.