Nie raz, nie dwa już pisałem, że w mojej ocenie Polska jest krajem, w którym jeszcze obowiązują raczej sowieckie niż europejskie standardy zachowania się służb państwa w newralgicznej sferze podejmowania działań policyjnych i policyjnopodobnych poprzez zbieranie informacji drogą inwigilacji obywatela. Nie tylko porównanie ilości zakładanych podsłuchów, sprawdzanych billingów itd. stawia nas daleko od europejskiej średniej. Przede wszystkim niezwykle słaba pozycja inwigilowanego obywatela, który nie ma w tych procesach w zasadzie żadnych praw (nawet do informacji o byciu inwigilowanym po zakończeniu postępowania), a także niezwykle silna pozycja służb państwa, które nie są kontrolowane z zewnątrz, mogą zbierać dane na zaś, także w sytuacji podejrzenia o dość błahe wykroczenia, nie muszą rozliczać się z niszczenia niewykorzystanych danych i nie mają większych problemów z przyklepaniem swoich operacji przez sąd – te okoliczności decydują o fatalnej sytuacji praw obywatelskich w tym przedziale problemowym w Polsce. Politycy często narzekają werbalnie na omnipotencję służb, ale tylko będąc w opozycji. Ci u władzy raczej dają im daleko idące poparcie w zachowaniu i umacnianiu tejże omnipotencji. Tak tworzy się kultura i utrzymuje mentalność z poprzedniej epoki, zgodnie z którą władza ma przyrodzone, oczywiste i niezbywalne prawo obywatela inwigilować w zasadzie w dowolnych, uznaniowych, arbitralnie wskazanych okolicznościach.
„Nielegalny podsłuch” – to brzmi w Polsce jak oksymoron, bo przecież wszystkie one są, jak ich wiele, legalne. A jednak, słowa te padają, gdy – w drodze rzadkiego zdarzenia – po drugiej stronie mikrofonu znaleźli się ludzie władzy. Co to, to za wiele! Od podsłuchiwania jesteśmy my, wy jesteście od bycia podsłuchiwanymi. Odwrócenie tej sytuacji to skandal, zamach stanu. Nie jest powołaniem obywatela słyszeć i wiedzieć, co mówi władza, gdy rozluźnia języki.
A jednak ja (nie lekceważąc hipotezy o inspirowaniu skandalu przez chcące osłabić Tuska i zastąpić go preferowanym, bo nieskutecznym na arenie europejskim Kaczyńskim, obce ośrodki) będę się upierać, że są argumenty za zachowaniem symetrii. Jeśli nie uważamy za zasadne, aby służby aparatu przymusu państwa miały tak samo wielkie pole do popisu jak w krajach niedemokratycznych, ale przyzwyczajenia i mentalność ludzi tego aparatu nadal pozostają pod wpływem tamtych modeli i praktyk, to większa symetria jest wskazana. Władza, która czuje się upoważniona, aby o obywatelu wszystko wiedzieć i odzierać go z prywatności, tak jak władza polska, musi także i sobie stawiać wyższe wymagania i wyjść poza schemat mówienia o wysokich standardach wyłącznie w warstwie deklaratywnej. Skoro obywatel ma być jak na widelcu, to i król winien być nagi, a przez transparentność zdobywający zaufanie. Jej brak przy jednoczesnym mieleniu obywatela przez aparat urzędniczy będzie prowadzić do dalszego upadku szacunku obywatela dla państwa, wygeneruje coraz większe pokłady wrogości wobec jego instytucji. Ten fenomen w Polsce już osiągnął potężne rozmiary. Czas, aby ludzie władzy pojęli, że to ich zachowanie i skłonność do deptania obywatela są głównym źródłem tych zjawisk.