Właśnie tak dosadnie trzeba podsumować decyzję o obłożeniu ks. Adama Bonieckiego zakazem publicznych wypowiedzi przez przełożonego jego zakonu, księży marianów. Zakaz został wydany bez jakiegokolwiek oficjalnego uzasadnienia. W stylu różnego rodzaju wrogich człowiekowi reżimów dyktatorskich, które także nigdy nie poczuwają się do obowiązku wyjaśniania swoich działań prześladowczych, bo przecież i tak zawsze doskonale wiadomo, o co chodzi. Wiadomo także i w tym przypadku, a z właściwego tropu wiodącego ku prawdziwym przyczynom nałożenia cenzorskiego knebla jednemu z ostatnich wartych uwagi intelektualistów na umysłowej pustyni polskiego kościoła nie zwiodą nikogo kłamliwe wynurzenia zwolenników zakazu.
W wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” pojawiły się insynuacje ze strony ks. Waldemara Chrostowskiego, jakoby ks. Boniecki swoimi wypowiedziami naruszył świętą zasadę, zgodnie z którą kapłan nie może głosić poglądów sprzecznych z nauką kościoła. Szkoda, że zabrakło precyzji, o które wypowiedzi chodzi, ale jak wiadomo nie od dziś mgławicowe uogólnienia ułatwiają stawiania nieprawdziwych tez. W żadnej swojej wypowiedzi, ani w żadnym artykule ks. Adam Boniecki nie wystąpił przeciwko prawdom wiary i nie zakwestionował dogmatów wyznaniowych. Nie jest bowiem ani „prawdą wiary”, ani nawet elementem zwykłego nauczania kościoła to, że w salach plenarnych parlamentów państw niewyznaniowych winien wisieć znak krzyża, a obowiązkiem każdego członka wspólnoty kościoła jest o ową obecność walczyć. Na ten temat zdania są rozbieżne i takie być mają prawo, ponieważ nie jest to problem stricte religijny, a społeczno-polityczny i kulturowy. Powodem nałożenia na byłego redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego” zakazu wypowiedzi nie jest więc obrona wiary Jezusowej przed heretykiem w sutannie, a obrona określonej wizji politycznej, dominującej w poglądach i postawach hierarchii polskiego kościoła katolickiego przed alternatywnymi poglądami na owe sprawy doczesne. Decyzja prowincjała marianów jest niczym więcej jak założeniem knebla w PRL-owskim stylu człowiekowi, którego poglądy nie są podzielane przez „władzę”. W każdym układzie jest jakaś „władza”, a w polskim kościele sprawują ją dziś biskupi o poglądach bliskich środowisku Radia Maryja.
Tuba tych purpuratów, udzielająca wywiadu w „Rz”, idzie dalej. Ks. Boniecki został objęty cenzurą także dlatego, że jego poglądy nie odpowiadały odczuciom i potrzebom wiernych. Od kiedy to kościół jest taki demokratyczny i decydującą rolę odgrywa ocena laikatu? A poza tym: których wiernych, pytam. Czyżby poglądy polityczne głoszone na okrągło przez Tadeusza Rydzyka odpowiadały wiernym? Części tak, części nie, podobnie jak oceny Bonieckiego. Z tym że, Rydzkowi nikt żadnego zakazu wypowiedzi nie nałożył. Czy to znaczy, że twierdzenie, iż Polska jest krajem totalitarnym, jest zgodnie z nauką kościoła? Obawiam się, że po prostu jest z tym tak, jak z ustępowaniem przez władze państwa przed naporem dobrze zorganizowanej grupy. Górnicy, hutnicy czy słuchacze Radia Maryja z łatwością mogą zrobić aferę w przypadku niezadowolenia decyzjami „góry”. Nie powstrzymają się nawet przed rękoczynem, czego dowody widzieliśmy niezliczone ilości razy. A tacy lekarze, nauczyciele czy czytelnicy „TP”? Przecież opon nie zapalą, ani nikomu nie dadzą parasolem po łbie.
Są w naszym kościele polskim dwa, coraz bardziej rozchodzące się nurty. Kościół otwarty, no i kościół zamknięty. Ks. Chrostowski w „Rz” daje wyraz swojemu błędnemu przekonaniu, że formuła kościoła otwartego i dialogu, noszącego groźbę kompromisów, służy tylko temu, aby przez owe otwarte drzwi wspólnoty coraz więcej ludzi kościół opuszczało. Jak śmie? Za spadające liczby wiernych obecnych na mszach św. czy powołań odpowiedzialny jest jednak ten nurt, który od śmierci bł. Jana Pawła II nadaje wyraźnie ton w kościele, gdyż to on decyduje o wizerunku kościoła jako całości. To nurt Tadeusza Rydzyka i Tomasza Terlikowskiego. To ludzie o takiej mentalności przyczyniają się do odchodzenia z kościoła, zwłaszcza ludzi młodych. To oni są ojcami sukcesu Ruchu Palikota. Ale owszem, kościół zamknięty tym różni się od otwartego, że człowiekowi wahającemu się, w rozterce, do zamkniętego kościoła o wiele trudniej jest wrócić czy wejść po raz pierwszy. Dobrym podsumowaniem dla postawy tego nurtu kościoła wobec człowieka stawiającego trudne pytania, myślącego i roztrząsającego swoje wątpliwości był wizerunek aniołka pokazujący ręką gest Kozakiewicza na jednej z okładek „Frondy” (nr 38). Kościół zamknięty interesują tylko spolegliwi wierni, tępo przyjmujący wszystko za prawdę objawioną, nawet jeśli jest to tylko pogląd lokalnego biskupa i nic więcej.
Nurt kościoła zamkniętego ma zdecydowaną przewagę liczebną w polskim kościele. Nie jest w jego stylu prowadzić z kimkolwiek dialog czy teologiczną dyskusję. Uznaje tylko dyktat. Efektem tej właśnie postawy mentalnej jest cenzura ks. Bonieckiego. To po prostu przejaw walki nurtów o przewagę w kościele. Dominujący nurt nie chce używać argumentów (bo ma zbyt słabe), woli administracyjną eliminację drugiej strony i zamknięcie możliwości dyskusji. Oto prawdziwy powód zakneblowania ks. Bonieckiego. Można i tak, ale ze zgubą dla kościoła w Polsce.
Zaiste, jaką długą drogę przebył kościół w ciągu krótkiego czasu?! 35 lat temu był miejscem dialogu, otwierał podwoje swoich domów parafialnych, zakonnych i zakrystii dla ludzi walczących m.in. o wolność słowa. I to nie tylko takich, którzy wyznawali narodowo-katolicki światopogląd, ale i dla lewicujących ludzi KOR-u. Nikt nie bronił im wypowiadać swoich poglądów, pomimo oczywistych niekiedy rozbieżności z nauką kościoła. Dziś ten sam kościół odbiera wolność słowa ks. Adamowi Bonieckiemu. Daleko padło jabłko od jabłoni…