Prezydent Andrzej Duda podpisał nowelizację ustawy o IPN, której treść wywołała międzynarodową burzę i największy kryzys polskiej polityki zagranicznej bodaj od stanu wojennego. (Równocześnie odesłał niektóre z jej postanowień to Trybunału Konstytucyjnego, co jednak pozostaje aktem bez realnego znaczenia politycznego, wobec przejęcia przez partię rządzącą całkowitej kontroli nad tym organem.)
Nie do końca jest jasne, po co nowelizację stworzono i przyjęto, wystawiając na szwank pozycję Polski na arenie międzynarodowej, a nawet – potencjalnie – najbardziej wrażliwe interesy związane z naszym bezpieczeństwem narodowym. Czyżby chodziło tylko o to, aby zagraniczne redakcje, najczęściej anglojęzyczne, przestały używać frazy „polskie obozy śmierci”, która w tych tekstach odnosi się do geograficznej lokalizacji? Jeśli tak, to był to – przynajmniej w krótkiej perspektywie – spektakularny strzał w stopę, gdyż niepożądana fraza została niesłychanie spopularyzowana, a – co gorsza – jedna czwarta zainteresowanego historią i polityką świata zaczęła bliżej przyglądać się roli pojedynczych Polaków w Zagładzie.
Prawdziwy cel mógł jednak być inny. Nowelizacja jest bowiem przede wszystkim ważnym elementem wewnętrznej polityki historycznej obozu władzy. Jej osią pozostaje niezmiennie kreślenie wizerunku narodu polskiego, jako z natury bohaterskiego, szlachetnego i uzbrojonego w najwyższe przymioty moralne, choć, co prawda, często przegrywającego, a więc ciemiężonego, ranionego i krzywdzonego. Nigdy zaś nie jest ten naród podmiotem winnym zbrodni, cudzych krzywd i okropieństw. Jego walka zawsze jest przeto sprawiedliwa. W tym kontekście nie dostrzega się żadnego logicznego problemu z równoczesną projekcją działań polskich Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata na cały naród, ale jednoznacznym odrzuceniem poglądów projektujących na tenże cały naród haniebnych czynów szmalcowników czy uczestników pogromów. Te ostatnie poglądy chce się wręcz karać więzieniem.
Ustawa jest zawiła i niejasna. Wyjątkowe traktowanie działalności naukowej i artystycznej rodzi pytanie: czy ustawa dopuszcza twierdzenia niezgodne z faktami, o ile ich autorami są naukowcy i artyści? Czy też raczej pozwala wyłącznie naukowcom i artystom zgłębiać drażliwy temat, a innym grupom grozi sankcjami nawet za trzymające się faktów artykuły (np. publicystyczne)? Z liberalnego punktu widzenia nie sposób się zgodzić na to, aby dwóm wyróżnionym grupom obywateli ustawa przyznawała szerszy zakres wolności słowa.
Jeśli ustawa orientowałaby się wyłącznie na sankcjonowanie oczywistych kłamstw o historii, liberałowie mogliby ją tolerować. W końcu kłamstwo jest pomówieniem, a one nie mieszczą się w granicach wolności słowa. Problem z polską polityką historyczną jest jednak taki, że badacze o różnych poglądach politycznych mają różne, „alternatywne fakty”. Kilka lat temu IPN nie miał wątpliwości, że to Polacy dokonali zbrodni w Jedwabnem, dzisiaj prezes instytutu takie wątpliwości ma. Kilka lat temu niektórych, dzisiaj wynoszonych na piedestał, tzw. żołnierzy wyklętych IPN nazywał „zbrodniarzami”. W kontekście karnych sankcji za pisanie na te tematy pytanie jest jasne: jakie poglądy na historyczne „fakty” będzie miał sędzia w danym procesie? I jaki wpływ na jego ogląd sprawy będzie miała nadzieja na uzyskanie zawodowego awansu z rąk pana Zbigniewa Ziobro?
Autorzy ustawy co prawda zaznaczają, że pojedynczych Polaków wolno nadal obwiniać za zbrodnie, jakich się dopuszczali. Nie wolno tylko składać odpowiedzialności na „narodzie polskim”, który jest rozumiany jako całość obywateli Polski. Liberał powinien odetchnąć z ulgą. Żaden liberał bowiem, nie obwinia żadnego narodu, jako całości, o żadne zbrodnie. Zbrodnie popełniają ludzie (oraz państwa i ich instytucje). Popełnienie zbrodni przez jednego Polaka nie obarcza winą drugiego Polaka, który nie miał z tym nic wspólnego. Sam jestem Polakiem, ale teoretycznie w 1/4 (po ojcu ojca) Litwinem, urodzonym w 1979 r. Nie ponoszę odpowiedzialności za zbrodnie Polaków na Litwinach, ani za zbrodnie Litwinów na Polakach, ani za żadne inne zbrodnie przedstawicieli tych nacji z dawnych lat. Ponoszę tylko odpowiedzialność za to, że mając 9 lat uderzyłem kolegi głową o ścianą i spowodowałem wstrząśnienie mózgu.
No dobrze. Ale co jeśli ktoś napisze, w kontekście zbrodni, po prostu w liczbie mnogiej „Polacy”? Czy to będzie obarczenie winą całego narodu? Czy, aby uniknąć celi więziennej, trzeba będzie pisać „grupa Polaków”, albo dawać do słowa „Polacy” przypis o treści „Nie odnosi się do całości narodu polskiego”?
Celem tej ustawy i jej nieprzypadkowych zawiłości interpretacyjnych wydaje się być uzyskanie tzw. efektu mrożącego. Jej celem jest zniechęcenie młodych (i niemłodych) historyków, politologów, socjologów czy dziennikarzy do pisania o ciemnych stronach historii społecznej Polaków. Czy nie lepiej napisać książkę o polskim bohaterstwie? O bitwie o Anglię, albo o Monte Cassino? Wtedy nawet ministrowie Gliński lub Gowin przyznają dofinansowanie!