Były przewodniczący SPD, a dziś szef tzw. Forum Niemiecko-Rosyjskiego Matthias Platzeck zabłysnął w ostatnich dniach w niemieckiej debacie publicznej czymś, co sam zapewne najchętniej nazwałby „realizmem”, albo „zdrowym rozsądkiem”. W telewizyjnym wywiadzie zasugerował, że dla uratowania relacji europejsko/niemiecko-rosyjskich przed zupełnym zerwaniem, dla podtrzymania dialogu i ciągłości tych stosunków, konieczne jest umożliwienie Władimirowi Putinowi oraz Rosjanom „wyjścia z twarzą” z konfliktu na Ukrainie. W pierwszym momencie wydaje się to być rozsądna sugestia, w końcu „wyjście z twarzą” należy rozumieć jako stworzenie komuś, kto w danej sytuacji okazał się być przegranym, szansy na zasadniczo honorowe wycofanie się ze sporu i najczęściej na minimalizację jego strat. Szansę taką tworzą wspaniałomyślni zwycięzcy, którzy osiągając zasadnicze cele, kompromisowo rezygnują z jakiegoś drobiazgu, aby zakończyć kryzys szybciej. Problem z wypowiedzią Platzecka jest jednak taki, że tej metafory użył w sposób rozumiany inaczej, czyli błędnie. Gdy bowiem Platzeck mówi o stworzeniu Rosji szansy na „zachowanie twarzy”, to w rzeczywistości ma na myśli przystanie Zachodu na wszystkie jej żądania i zakończenie konfliktu jej pełnym sukcesem.
Tak więc oto Platzeck, w imię „ciągłości dialogu i relacji” – powiedzmy otwarcie – głównie niemiecko-rosyjskich i głównie ekonomiczno-biznesowych, proponuje państwom Zachodu uznanie aneksji Krymu na drodze „działającego wstecznie uregulowania na poziomie prawa międzynarodowego” w sposób „do przyjęcia dla wszystkich”, co zakładałoby być może np. jakieś reparacje Rosji na rzecz Kijowa lub powtórzenie referendum na Krymie, tym razem pod całkowitą kontrolą OBWE. W odniesieniu do okręgów donieckiego i ługańskiego Platzeck zapewne w dalszej nieco przyszłości widzi analogiczne rozwiązanie, jako że „po wszystkim, co się zdarzyło, ich powrót do ukraińskiego związku państwowego (?!) jest trudny do wyobrażenia”. Tak oto Putin miałby zachować twarz, przy czym „twarz” należy rozumieć w tym przypadku jako „Krym, Donieck, Ługańsk i plany odbudowy imperium”, natomiast Zachód miałby twarz stracić (tutaj „twarz” rozumiałbym jako „resztki honoru, wiarygodność i legitymację odwoływania się do liberalno-demokratycznych wartości”). Ale, jako rzecze Platzeck w pełni dobrego humoru, tak należy uczynić, bo „mądrzejszy czasami ustępuje”. Jak widać na tym przykładzie „mądrzejszy” ustępuje szczególnie chętnie wtedy, gdy jest uważającym się za mądrzejszego głupcem, albo kupionym spin-macherem.
Niemiecka polityka nie jest na szczęście złożona tylko z Platzecków. Kanclerz Angela Merkel, choć w ostatnich tygodniach wykazała się nikłą skutecznością, to jednak przynajmniej trafnie ocenia działania Putina na Ukrainie, w Mołdawii, Gruzji i Serbii. Jest też racjonalna reakcja wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego Alexandra Graffa Lambsdorffa (FDP) na skandaliczne sugestie Platzecka. Lambsdorff nazwał wynurzenia socjaldemokraty „ciosem w twarz wszystkich ludzi, którzy angażują się na rzecz demokratycznego rozwoju Ukrainy i żyją w strachu przed dalszym najazdem rosyjskich sił militarnych”.
Lambsdorff wezwał SPD do zdystansowania się wobec słów swojego byłego szefa. Obawiam się, że takiej reakcji nie usłyszymy. Zamiast tego pomruki tuz socjaldemokracji wobec postawy kanclerz Merkel robią się coraz głośniejsze. Doskonale wyłapuje to strzygący uszami Putin, który w stosowaniu polityków SPD w charakterze swoich narzędzi ma już długie lata doświadczenia.