W poprzednim tygodniu prasa doniosła o projekcie legislacyjnym organizacji pracodawców, zakładającym ograniczenie czy też zniesienie urlopu „na żądanie”. Jeden z pomysłów przedstawionych mediom zakłada redukcję dostępnych dni urlopu „na żądanie” z 4 do 2 dni, inny zakłada jego faktyczną likwidację poprzez nadanie pracodawcy możliwości odmowy urlopu, a więc natychmiastowego stawienia się w pracy.
Jak zwykle zgadzam się z poglądami organizacji pracodawców, tak tym razem tak nie jest. Wyłączenie z puli przysługującego w ciągu roku urlopu 4 dni, które można wziąć bez uprzedniego uzgodnienia i uzyskania zgody pracodawcy jest rozwiązaniem uwzględniającym realia prozy życia i zasadniczo niezłym. Urlop ten często banalizuje się mówiąc o nim „kacowe” i na pewno w niejednym przypadku konsekwencje balowania w dzień poprzedni są przyczyną korzystania z niego. Jednak w zwykłym codziennym życiu, od czasu do czasu, każdy z nas znajdzie się niespodziewanie w sytuacji, w której potrzebuje wolnego dnia. Aby coś załatwić w urzędzie, który często pracuje do 15. Aby pomóc członkowi rodziny lub przyjacielowi w „sytuacji podbramkowej”. Pewien margines elastyczności w postaci urlopu „na żądanie” jest potrzebny.
Nie jest ten urlop aż tak wielkim obciążeniem dla pracodawcy. Na pewno dużo mniejszym aniżeli kilkudniowe zwolnienie lekarskie, których może nagle przybyć w razie zniesienia urlopu „na żądanie”, dlaczego – myślę, że nie muszę pisać. Są to jednak pojedyncze dni, a w firmie system zastępstwa powinien być na tyle wydolny, aby z jednym dniem sobie poradzić. Jeden tylko argument pracodawców przeciwko urlopowi „na żądanie” jest zasadny. Jest to plaga brania tych urlopów w dni przypadające między świętem a weekendem, a więc przedłużanie sobie „długich weekendów” za jego pomocą, ponieważ wówczas czyni to często równocześnie duża część pracowników, co w istocie może paraliżować firmę.
Rozwiązanie tego problemu bez likwidacji urlopu „na żądanie” leży jak na dłoni. Na zasadach prosto pojętej sprawiedliwości należałoby dać pracodawcy prawną możliwość ustalenia, przed rozpoczęciem każdego roku kalendarzowego, 4 dni, w których w jego zakładzie pracy urlop „na żądanie” zostaje zablokowany. W ten sposób pracodawca wykluczyłby zjawisko brania urlopu bez uzgodnienia w atrakcyjne dni wydłużające „długie weekendy”, ale w dni zupełnie zwyczajne, gdzie pojedynczym pracownikom może po prostu coś wypaść, nadal mieliby oni możliwość skorzystania ze spontanicznego urlopu.
Rozwiązując tego rodzaju, czysto pragmatyczne problemy warto poszukiwać opcji sytego wilka przy całej owcy.