Zbił mnie z tropu w ostatnim tygodniu Zbigniew Ziobro. Lider partii Solidarna Polska zaproponował zorganizowanie przed wyborami prezydenckimi 2015 r. prawyborów „na prawicy” z udziałem Jarosława Kaczyńskiego z PiS i jego nie zanadto skromnej osoby. Pan Ziobro chciałby w ten sposób dać wyborcom o prawicowych poglądach możliwość wyboru kandydata, najbardziej spełniającego ich oczekiwania. Powołał się na przykład USA, gdzie takie prawybory celem preselekcji kandydatów urządza się od bardzo dawna oraz Francji, gdzie w obecnej kampanii po narzędzie to sięgnięto po raz pierwszy.
W sumie cieszę się z ewolucji Zbigniewa Ziobry. Polityk ten kiedyś wywoływał u mnie, liberalnego wyborcy, w podobnym stopniu złość i, przyznaję, strach. Te czasy minęły i dziś wzbudza wesołość swoim młodzieńczym i naiwnym nieco, ale radosnym i twórczym podejściem do polityki. Wesołość jest jak najbardziej na miejscu, ponieważ pomysł jest mocno bezsensowny. Wydaje się, że Ziobro nie zauważył, że prawybory przeprowadza się pomiędzy członkami tej samej partii: dotyczy to zarówno przykładu amerykańskiego, francuskiego, jak i quasi-prawyborów przeprowadzonych przez PO w 2010 r. Wtedy prawybory mają sens. Służą temu, aby jedna partia nie wystawiała w zasadniczych wyborach dwóch lub więcej kandydatów, którzy odbierając sobie wzajemnie głosy, przyczynią się do zwycięstwa politycznej konkurencji. Jeśli jednak Ziobro zdecydował się odejść z PiS i powołać własną partię, to nie ma żadnych przeszkód, aby stanął z Kaczyńskim w szranki w normalnych warunkach wyborczych. Konstrukcja wyborów prezydenckich w Polsce (inna niż w USA) umożliwi przecież prawicowym wyborcom dokonanie wyboru pomiędzy tą dwójką (a zapewne też i innymi kandydatami) w I turze, po czym skupienie elektoratu wokół wyłonionego w niej kandydata może nastąpić przed II turą. Realizacja dodatkowej tury głosowania przed I turą byłaby niepotrzebnym, kosztownym i dość kuriozalnym przedsięwzięciem.
Rodziłaby także problem taki oto: jakimi kryteriami określić zbiór wyborców uprawnionych do głosowania? W przypadku normalnych prawyborów są nimi właściciele legitymacji członkowskich partii, a w USA (gdzie koncepcja członkostwa w partii jest nieco inaczej rozumiana) rejestracja w spisie wyborców o zdefiniowanej afiliacji. W Polsce tego rodzaju rejestrów nie ma, zaś zwykłe połączenie baz członkowskich PiS i SP w elektorat prawyborczy byłoby dość bez sensu, gdyż liczebna przewaga pisowców nad ziobrystami z góry rozstrzygałaby taką potyczkę.
Wszystko to Ziobro chyba wie, dlatego oczywiście propozycja zrobienia prawyborów to tylko medialny show. Zastanawiające jest tylko to, że zawód polityka polega dziś głównie na łażeniu do telewizyjnych studiów i zgłaszaniu groteskowych pomysłów śmiertelnie poważnym tonem głosu. W sumie to zajmująca zabawa dla tych dużych dzieci.