Zaskakujący obrót spraw miał miejsce w piątek w Norwegii. W dzisiejszych czasach, gdy słyszymy o podobnych tragediach – zamachach bombowych, w których giną przypadkowi, niewinni ludzie – pierwsze podejrzenie pada na terrorystów reprezentujących środowiska radykalnego islamu. Takie były więc pierwsze sugestie w sprawie zdarzeń z Oslo, zwłaszcza, że Norwegia nie jest krajem kojarzonym z konfliktami na tle narodowościowym, nie występują tam separatyzmy, nie ma historii działalności takich grup jak IRA czy ETA. Tymczasem tym razem atak przyszedł ze strony człowieka o skrajnie prawicowych, nacjonalistycznych i antyimigranckich poglądach, a jego celem byli aktywiści lewicowej Partii Pracy, rządzącej obecnie krajem.
Kilka refleksji nasuwa się w związku z tym. Po pierwsze, nie jest niestety jeszcze prawdą, że epoka politycznie motywowanych aktów przemocy w Europie jest za nami i współcześnie dochodzić do nich może tylko na tle etnicznym, w konsekwencji problemów migracyjnych. Nadal istnieją ludzie, którzy zaślepieni skrajną ideologią – w tym przypadku skrajnie prawicową, ale nie jest tajemnicą również gotowość do stosowania przemocy w środowiskach skrajnej lewicy, pamiętamy zamach na Pima Fortuyna blisko 10 lat temu – są skłonni zabijać ludzi. Pomimo łagodzenia radykalizmów i zbliżania się większości europejskich partii politycznych ku centrum, polityczna przemoc nie została wykorzeniona. Dlatego, jeśli chodzi o polską rzeczywistość, tragedia w Norwegii winna stać się lekcją w pierwszej kolejności dla środowiska „Krytyki politycznej”, która od lat ubolewa nad spadkiem temperatury dysput politycznych w Europie, nad słabnięciem antagonizmów, nad wycofywaniem się ideologicznej doktrynerii z głównego nurtu polityki. Obecność antagonizmów powoduje jednak narastanie emocji, ponieważ przegranie wyborów wiąże się dla zwolenników mniejszości z trudnymi do zaakceptowania skutkami. Pomimo całej krytyki plastikowości i bezalternatywności w postpolityczności, jest ów powiększający się konsensus metodą zapobiegania aktom przemocy i to warto dzisiaj podkreślić.
Drugim środowiskiem, dla którego norweska tragedia winna być przestrogą, jest PiS. Na najdalszych prawicowych rubieżach spektrum ideologicznego w każdym społeczeństwie uśpione są demony nienawiści, pogardy dla różnie definiowanych „gorszych”. Treści tego rodzaju w warstwie werbalnej są w Polsce dobrze słyszalne. Raz po raz docierają do nas idee podziału obywateli na „patriotów” i „kolaborantów”. Należy zastanowić się, czy dla celów politycznych warto aktywizować i mobilizować akurat tę cześć opinii publicznej, który żyje w najgłębszych obsesjach i omamach. Takie podjudzanie i szczucie nie jest igraszką, to się może źle skończyć, gdy kiedyś któryś z aktywizowanych ekstremistów postanowi ukarać „kolaborantów” za całe zło, które w urojeniach podjudzaczy oni powodują. Warto zawczasu to przemyśleć i rozważyć powrót do debaty merytorycznej, zorientowanej na konkretnych problemach, z mniejszym ładunkiem emocji i radykalizmu.