Przyganiał kocioł garnkowi. To doprawdy najkrótsze i najtrafniejsze podsumowanie retoryki stosowanej w polskiej, codziennej debacie publicznej. W tym przypadku kociołkiem jest Jarosław Kaczyński, lider PiS, a garnkiem Donald Tusk, lider PO. Ale te role odwracają się z dynamiką podobną do kreowania nowych szwarccharakterów w „Dynastii”.
Wczoraj była więc manifestacja PiS przeciwko podnoszeniu wieku emerytalnego. (Jeden z jej uczestników niósł nawet drewniany krzyż, choć doprawdy brak wskazań, że Jezus jest czy to przeciwnikiem, czy to zwolennikiem zmian wieku emerytalnego. Dla niektórych jednak najwyraźniej, niezależnie od okoliczności „Gott mit uns”). Staram się nie potępiać ciągle w czambuł prezesa PiS, jednak tym razem, w kwestii podniesienia wieku emerytalnego, siłą rzeczy jesteśmy, po raz kolejny, po przeciwnych stronach barykady. Jego zacny wiek pozwala mu bowiem być spokojnym, ze gdy już skutecznie oprze się błagalnych jękom swoich „sułtańskich eunuchów” (określenie zapożyczyłem z Ludwika Dorna) i przejdzie na emeryturę, ZUS mu to świadczenie wypłaci. Za 5 czy 10 lat Zakład zapewne nie będzie miał jeszcze krytycznych problemów z wypłacaniem emerytur. O siebie jednak nie mogę być aż tak spokojny, bo na emeryturę przejdę (zakładając urealniony do sytuacji finansowej systemu wiek emerytalny, czyli jakieś 72-74 lata) gdzieś między 2051 a 2053 rokiem. Jeśli utrzymamy obecny system, który zamienia się po prostu w schemat Ponziego, to nie tylko nie dostanę z moich (dawno wydanych na emeryturę Kaczyńskiego, Millera, Piotra Dudy i ich rówieśników) składek żadnego świadczenia, ale jeszcze będę musiał coś wysupłać na pokrycie długów pozostawionych przez system już po jego finansowej anihilacji. Oczywiście może mnie przed 2051 rokiem przejechać autobus (albo zostanę ważną osobą w państwie i któregoś dnia uśmierci mnie polskie podejście do stosowania procedur) i moje zmartwienia są zupełnie zbędne, a w kontekście spotkania z autobusem nawet komiczne. Gdyby jednak czekała mnie późna starość i realny brak zdolności do pracy, to emeryturę chciałbym dostawać, przyznam szczerze, pomimo iżem liberał. Tak więc oto znów, Kaczyński i Beniuszys się nie zgadzają, mają sprzeczne poglądy.
Nie mniej jednak, Kocioł-Kaczyński ma rację, gdy w czasie pochodu antyrządowego wiecuje tak oto: w trakcie kampanii Tusk nie mówił, że podniesie wiek emerytalny. Teraz zaś chce to zrobić, więc Polaków oszukał. „Oszukał” to mocne słowo, może za mocne. W końcu wiemy, że mamy w naszej demokracji mandat wolny i głosując mamy świadomość, że teoretycznie wybrańcy mogą się na nas wypiąć. Tusk może nagle zwiększyć podatki, Kaczyński nawiązać bliski sojusz z Niemcami, Palikot wprowadzić obowiązkową religię w szkołach, Miller znieść parytet dla kobiet, a Pawlak zgodzić się na ustawę wzmacniającą miejskie metropolie. W czasie 4-letniej kadencji politycy mają mandat rządzić w zgodzie z własnymi przekonaniami, a nie zawsze w zgodzie z kampanijnymi deklaracjami (to nawet niekiedy dobrze, bo duża część kampanijnych obietnic jest zwyczajnie głupia i szkodliwa). A jednak, w przeszłości, gdy politykę uprawiali jeszcze dżentelmeni, a nie kotły i garnki, niektóre zmiany uważano za na tyle poważne, że stwierdzano, iż nie posiada się na ich przeprowadzenie realnego mandatu suwerena i nawet rozpisywano wybory. Tak uczynił np. Stanley Baldwin, konserwatywny premier Brytanii w 1923 r., kiedy chciał porzucić politykę wolnego handlu i wprowadzić cła na żywność (wybory przerżnął z kretesem i to zaledwie rok po wielkim triumfie). Pytanie brzmi tylko, czy zmiana wieku emerytalnego jest kwestią na tyle fundamentalną i czy referendum, albo wybory są konieczne dla potwierdzenia mandatu władzy w tej kwestii. Tego nie wiem, ale wiem, że nie byłyby najsprawiedliwszym rozwiązaniem, ponieważ różne pokolenia ta sprawa dotknie w bardzo różnym stopniu, tymczasem w referendum czy wyborach każdy dorosły ma równo 1 głos.
Jedna rzecz wątpliwości nie ulega. Kocioł-Kaczyński nie ma żadnych podstaw, aby w tym przypadku przyganiać Garnkowi-Tuskowi. Kto wykluczył koalicję z Samoobroną przed wyborami w 2005 r., w tamtej kampanii mówił o POPiS-ie, a po wyborach koalicję z Samoobroną zawarł, musi po prostu milczeć w sprawie przedwyborczego „oszukiwania” Polaków. Dożywotnio, także na emeryturze.