Pomysł nowej minister edukacji Joanny Kluzik-Rostkowskiej dotyczący dwóch ścieżek edukacji seksualnej w polskich szkołach ma swoje wady – tego nie da się ukryć. Obserwując jednak szereg negatywnych reakcji na niego po OBU stronach odwiecznej wojny o model etyki seksualnej, dochodzę do wniosku, że jest on najbardziej salomonowy w dzisiejszej rzeczywistości. Rezerwując sobie prawo do ponownej oceny po ujawnieniu jego szczegółów, wyrażam dla niego swoje poparcie.
Krytycy sugerują, że to „segregacja”. Język kształtuje poglądy często silniej niż meritum, dlatego trzeba jasno powiedzieć, że taka nomenklatura jest fałszywa i nieuczciwa. Kojarzący się momentalnie z niesprawiedliwością rasową termin „segregacja” nie pasuje tutaj choćby z tego powodu, iż rasa nie jest cechą ludzką, którą można sobie wybrać. Natomiast światopogląd i układ wartości w ich hierarchii każdy myślący człowiek może sobie modelować, dokonując wyboru. W efekcie nie następuje odgórna „segregacja”, a świadomy wybór, skorzystanie z wolności światopoglądowej. Jeśli już szukać analogii w historii społecznej świata, to raczej można mówić tu o „pilaryzacji” w stylu belgijskim czy holenderskim, gdzie podzielone głęboko religijnie lub aksjologicznie społeczeństwa odnalazły modus vivendi, pozwalający wszystkim żyć w wybrany sposób, ale jednak pokojowo i w jednym państwie. Co prawda nie razem, ale też nie przeciwko sobie. Trochę obok, ale tylko w niektórych dziedzinach.
Oczywiście, problemem nie tylko teoretycznym jest fakt, iż wspomnianego wyboru wartości za niepełnoletnią młodzież dokonują tutaj rodzice. Pojawia się znak zapytania, czy wolność wyboru modelu wychowania im zagwarantowana nie wchodzi w konflikt z wolnością wyboru drogi życiowej, stylu czy „projektu” życia, przez młodego człowieka. Ten konflikt oczywiście zachodzi. Zrodził on instytucję obowiązku szkolnego i zatwierdzanych przez władze publiczne programów nauczania, co ma chronić młodzież przed skierowaniem jej przez własnych rodziców na ścieżkę edukacji, która uczyniłaby ich całkowicie pozbawionymi szans na rynku pracy, a nawet w zwyczajnym kulturowym współżyciu społecznym. Z drugiej strony nie kwestionuje się jednak generalnego prawa rodzica do wychowania dzieci w zgodzie z własnymi przekonaniami, nie tylko religijnymi. Obie te wartości są ważne i racje winno się wypośrodkowywać. Niewątpliwie także w ten sposób, że młodzieży przypisuje się stopniowo poszerzający się zakres swobody wyboru wraz z wiekiem i dojrzewaniem. Być może wartym rozważenia rozwiązaniem byłoby przyznanie rodzicom prawa do wyboru ścieżki edukacji seksualnej w przypadku np. klas V-VI szkoły podstawowej i I gimnazjum, ale jednak już uczniom w przypadku (być może) pozostałych klas gimnazjalnych i (na pewno) w liceum?
Żyjemy w społeczeństwie, które choć się dynamicznie liberalizuje w zakresie etyki seksualnej (potwierdzają to liczne badania), to jednak nadal pozostaje mocno podzielone. To rzeczywistość, na którą nie warto się obrażać. Nie ma podstaw założenie, że kwestia rozstrzygnie się na korzyść optyki liberalnej w ciągu kilku lat. Nie ma też pewności, że obecna tendencja przetrwa, a przyszłość ukaże nam bardziej liberalny obraz społeczeństwa, a nie np. odwrotnie. Tymczasem problemy generowane przez istny analfabetyzm seksualny są tu i teraz: niechciane ciąże, które generują tragedie, zarówno w postaci podziemia aborcyjnego, jak i pogrzebanych perspektyw na mocne kariery szkolno-studenckie, choroby przenoszone drogą płciową, przypadki wykorzystywania seksualnego niepełnoletnich, nieświadomych nawet, że stają się ofiarami, urągające godności zabawy rówieśnicze typu sexting i nawet próby samobójcze będące pokłosiem ryzykownych zachowań seksualnych w digitalnym świecie.
Wprowadzenie realnej edukacji seksualnej w Polsce zostało w gruncie rzeczy zablokowane przez polityczny klincz tych „dwóch Polsk”, który zwłaszcza politycy postanowili eksploatować w imię nadawania sensu swojej obecności na scenie publicznej. Z tego powodu wprowadzenie jednego modelu edukacji seksualnej byłoby próbą po pierwsze najprawdopodobniej skazaną na porażkę, a jedynie służącą rozbudzeniu nowego frontu polsko-polskiej wojny, po drugie przyniosłoby równie żenujący i nieprzydatny „kompromis” jak ignorowane przez niemal wszystkich zajęcia z „przygotowania do życia w rodzinie” (do czego jednak rzeczywiście lepiej od szkoły przygotowuje chyba po prostu życie w swojej rodzinie), po trzecie zaś – w razie jednak skuteczności próby – doszłoby do bolesnego zmuszenia jednej z Polsk do kapitulacji na polu wartości. Wytworzone tak poczucie krzywdy i poniżenia nie jest dla mnie wymarzonym wynikiem debaty publicznej w Polsce.
Tak więc oto, co do zasady, popieram ideę dwóch ścieżek w edukacji seksualnej. Nie podoba mi się pomysł zmuszania wszystkich do takiej edukacji ani w stylu konserwatywnym, ani w stylu liberalnym. Zagrożenia z pierwszego scenariusza są oczywiste. Młodzieży odrzucającej konserwatywne wartości i dokonującej wyboru na rzecz utrzymywania przedmałżeńskich relacji seksualnych, być może z wieloma partnerami, edukacja konserwatywna się nie przyda (sugerowanie skuteczności zmiany postaw przez nią to zwyczajne mydlenie sobie oczu przez konserwatywnych marzycieli), a odmawiając informacji potrzebnych do uniknięcia większości negatywnych konsekwencji tego wyboru z pewną premedytacją im zaszkodzi. Czyniąc z nich ignorantów, wystawi ich świadomie na niebezpieczeństwo, być może nawet tłumacząc to jakąś „misją”, polegającą na daniu nauczki w postaci bolesnych konsekwencji „grzechu”. Z drugiej strony przymuszenie uczniów z rodzin konserwatywnych, gdzie autentycznie podjęta została przez młodzież decyzja o wstrzemięźliwości seksualnej, do liberalnej ścieżki edukacji może nieść za sobą pewne ryzyko, że poprzez przybliżenie tematyki antykoncepcji uprzednia decyzja zostanie zmieniona, co uprawniłoby rodziców takiej młodzieży do sformułowania zarzutu zakłócenia ich pracy wychowawczej przez szkołę.
Opcja dwóch ścieżek jest więc w polskich warunkach słuszna. Ale nie muszą one być całkowicie rozdzielne. Można wyobrazić sobie cykl kilkunastu zajęć, z których tylko 2-4 odbywałyby się rozdzielnie. Na pewno tematyka ryzyka i zagrożeń, jakie pociąga za sobą aktywność seksualna, byłaby wspólna dla obu ścieżek. Podobnie problematyka emocjonalna, edukacja w zakresie wykształcenia aprobujących postaw dla szacunku, zażyłości i miłości wobec osoby bliskiej. Prawdopodobnie znalazłoby się tu jeszcze kilka zagadnień. Na rozdzielnych zajęciach natomiast młodzież otrzymywałaby informacje o sposobach zapobiegania zagrożeniom, co na ścieżce liberalnej oznaczałoby zapoznawanie się ze środkami antykoncepcyjnymi, zaś na ścieżce konserwatywnej z korzyściami wynikającymi z wyboru wstrzemięźliwości seksualnej, być może z elementami umocowania tego w nauczaniu religijnym, ale nie w formie katechezy, tylko w postaci informacji o przyczynach opowiadania się większości kościołów chrześcijańskich za przedmałżeńską abstynencją.
Całość projektu będzie jednak tylko skuteczna wtedy, kiedy na serio uwzględni się zarzuty formułowane przez przeciwników obu modeli edukacji seksualnej. Wobec modelu konserwatywnego liberałowie formułują zarzut, że stosowane jest tam narzędzie przytaczania nieprawdziwych informacji celem wzbudzenia strachu przed seksem i w ten sposób wzmocnienia niechęci wobec niego. Elementy nienaukowe musiałyby zostać wyfiltrowane całkowicie poza obręb konserwatywnej ścieżki edukacji. Niedopuszczalne jest nauczanie tam, że np. masturbacja może powodować ślepotę, albo iż w ciążę zajść można także poprzez seks oralny. Niedopuszczalne jest także szczucie na uczniów, którzy wybrali liberalną ścieżkę np. w formie określania ich wyboru jako wyboru „dziwki” lub „zboczeńca”. Potępianie i stereotypizacja nie mogą mieć miejsca. Z drugiej strony, wobec modelu liberalnego konserwatyści formułują zarzut, że przyczynia się on do „seksualizacji” dzieci i młodzieży, „rozbudza apetyt” na seks. Potraktowałbym ten zarzut jako sformułowany w dobrej woli i poddał program liberalny skrupulatnej analizie pod kątem uczciwości przekazywania informacji, iż seks uprawiany w młodym wieku wiąże się z bardzo dużą ilością zagrożeń, że uprawiany przez osoby niedojrzałe może powodować konsekwencje o charakterze emocjonalnym. W istocie, uprawianie seksu przez ludzi zbyt młodych, 15-18-letnich, a w niejednym przypadku także i 19-21-letnich, nie jest zjawiskiem ani pozytywnym, ani pożądanym i także liberalna ścieżka edukacji, choć uczciwie uzbrajająca w wiedzę jak to robić bezpiecznie, powinna jednak raczej do tego zniechęcać. A jeśli już, to promować trwałe związki monogamiczne, oparte o bliskość emocjonalną, a nie wyłącznie pierwiastek hedonistyczny.
Sympatyzuję z projektem minister Kluzik-Rostkowskiej i mam nadzieję, że nie zabraknie zaangażowania w jego realizacji. Łatwo nie będzie, gdyż po obu stronach nie brakuje fighterów, którzy chcą grać o pełną pulę. Niepotrzebnie.