W fatalnym stanie jest polskie poczucie humoru. Oczywiście nie na poziomie normalnego życia zwykłych Polek i Polaków. Tutaj poczuciu humoru, dzięki Bogu, nic nie zagraża. Inaczej jest na poziomie życia nienormalnego, zwanego nieco na wyrost życiem publicznym.
Naturalnie przywykliśmy do tego, że z narodowymi świętościami (a jest ich bez liku) wiążą się w Polsce niesłychane tabu. Dobór słów jest tutaj ważniejszy niż na herbatce z Elżbietą II, a wydawać by się mogło, że jej sztywności nic nigdy nie pobije. Niestety, tabu i zakaz nieskrępowanej ekspresji myśli prześmiewczej zatacza coraz to szersze kręgi, w efekcie czego ukatrupienie poczucia humoru w publicznym dyskursie jest nieuniknione.
Tak oto oburzenie miłośników tabu i perpetualnych uniesień emocjonalnych wywołała głupawa reklama sieci komórkowej, w której użyto karykaturę karzełkowatego Lenina i stylizowane na cyrylicę czerwone litery. Nie można śmiać się z Lenina, ani niczego obśmiewać Leninem, gdyż to wielki zbrodniarz był.
Jak się okazuje kropla nie zawsze drąży skałę, gdyż wiele wiele lat po słynnym cytacie „Słowacki wielkim poetą był” mentalność oficjalnej Polski nie uległa zmianie. Skoro Lenin zbrodniarzem był (a był jednym z czołowych sukinsynów w historii ludzkości, to jest poza dyskusją), to jedyną dopuszczalną stylizacją dla prezentowania jego sylwetki jest ujęcie na tle pożogi, trupów, ze złowieszczą muzyką z offu. Nie wolno jego postaci pokazywać w sposób komiczny, uczynić przedmiotem drwiny, gdyż powoduje się trywializację jego zbrodni. A wtedy, jak pisze Katarzyna Kolenda-Zaleska, „robi się naprawdę niebezpiecznie”. Ojejku.
Felieton Kolendy-Zaleskiej z „GW” (8.01., str. 2) jest koronnym dowodem na rychłą śmierć poczucia humoru w polskim życiu publicznym. Kolenda-Zaleska jest jednym z jego czołowych katów. Przez bite dwa długie akapity wylicza ona fakty historyczne o zbrodniach wodza bolszewików, a nawet proponuje bibliografię (zresztą nie naukową, a literacko-publicystyczną). Czyni to zaraz potem, jak zarzuciła autorom reklamy z „Leninkiem” „przerażający brak wrażliwości, wykształcenia, wiedzy”.
Ten zarzut jest raczej fałszywy. Pomysły, aby naśmiewać się z krwawych dyktatorów i siepaczy przeszłości, często niedawnej, nie są zwykle zrodzone z niewiedzy o ich czynach, a są wytworem swoistego poczucia humoru, które ma prawo się nie podobać, ale ma także prawo się podobać. Kolenda-Zaleska ma jedynie rację co do wrażliwości. Owszem wrażliwość ludzi stale napuszonych, pojmujących wszystko w kategoriach misji dziejowej, niezdolnych do przymrużania oka, zapewne wielu rzeczy nie strawi. Brytyjczycy z Hitlera zaczęli się naśmiewać już kilka lat po wojnie, a dziś czynią to nawet Niemcy (choć za każdym razem jeszcze uważnie patrzą, czy Francuzów to nie zaczyna martwić). Amerykanie do rozpuku nabijają się z terrorystów, którzy zafundowali im 09/11. Oczywiście nie wszyscy, bo wrażliwość niektórych na to nie pozwala. Często z powodów dużo lepszych niż napuszenie i egzaltacja w stylu Kolendy-Zaleskiej.
W każdym razie wykład historyczny, jaki autorom reklamy z Leninem czyni pani redaktor jest w istocie żenujący i to nie tylko „lekko”. Nie dlatego, jak utrzymuje ona sama, że w istocie przypominanie podstawowych faktów o historii władzy Lenina nad Rosją sowiecką jest żenujące. Raczej dlatego, że jest to objaw owej napuszonej egzaltacji kogoś, kto będąc wyzuty z poczucia humoru, zupełnie nie rozumie drugiego człowieka i postanawia go poddać szybkiej edukacji. Że z góry interpretuje pewne działania jako owoc ignorancji, gdyż nie jest w stanie zaakceptować tego, iż ktoś inny może mieć inną wrażliwość i inny poziom akceptacji dla prowokacyjnego humoru.
A przecież w Polsce od wielu lat nabijamy się z Herr Flicka, czyli odzianego w czarny płaszcz, kulejącego gestapowca z „Allo, Allo”, który ma słabość do podwiązek podwładnej. Nie wydaje mi się, aby zagregowany w tej postaci oficer gestapo budził mniejsze skojarzenia ze zbrodnią od Lenina. Takich przykładów jest zresztą o wiele więcej.
Zupełnym absurdem w wykonaniu Kolendy-Zaleskiej w owym tekście jest zestawienie reklamy z Leninem z idiotyczną ideą uczynienia roku 2013 rokiem Edwarda Gierka. W tym drugim przypadku jej zarzuty są słuszne, gdyż ta inicjatywa jest na poważnie i jako taka musi zostać odrzucona, a autorom należy uświadomić, że ich ocena postaci I sekretarza PZPR wynika z inklinacji ideowych (i biograficznych), a nie z obiektywnej analizy faktów historycznych. W przypadku reklamy nic na poważnie nie jest. To żart, który w każdym innym kraju Europy nie zwróciłby na siebie większej uwagi, ale w Polsce wywołuje kontrowersje.
„Naprawdę niebezpiecznie” jest tylko wówczas, gdy ktoś neguje popełnione zbrodnie, wybiela postacie siepaczy przeszłości i próbuje na nowo nadać atrakcyjność ich niebezpiecznym i zwyczajnie moralnie złym ideom. Dotyczy to tak komunizmu, jak nazizmu/faszyzmu, czy też islamizmu, a zapewne i innych idei prowadzących wprost do krzywdy ludzkiej. Ośmieszanie, naigrawanie się z dyktatorów i terrorystów nie jest natomiast złe samo w sobie, nie jest przede wszystkim tym samym, co naigrawanie się z ich ofiar, pomniejszanie zbrodni lub robienie żartu z samego aktu zabicia drugiego człowieka. Takie sugestie obrażają inteligencję. Owszem, te żarty mogą budzić niesmak niektórych, ale inni mają prawo się w tym samym momencie śmiać. Kwestia gustu. Jest to z jednej strony naturalna potrzeba psychologiczna człowieka, który odziera te postaci w ten sposób z części grozy i poprzez śmiech redukuje własny strach. Z drugiej strony jest to przede wszystkim także skuteczna broń do walki z nawrotami zbrodniczych idei, których ucieleśnieniem są te obiekty kpin. Jest bowiem tak, że młodemu człowiekowi trudniej zostać bezmyślnym adoratorem takiego czy innego rzeźnika, jeśli zewsząd popkulturowy przekaz mówi mu, że rzeźnik ów to był zasadniczo idiota.