Afera korupcyjna wokół działalności Komisji Majątkowej wybuchła z iście opóźnionym zapłonem. Już od wielu miesięcy było jasne, jeśli ktoś tylko chciał poczytać doniesienia prasowe na ten temat, że w działaniach komisji zajmującej się restytuowaniem, bądź rekompensowaniem zagrabionego kościołowi w PRL majątku, nieprawidłowość goni nieprawidłowość. W końcu były esbek i funkcjonariusz milicji, Marek P., o którego podejrzanej aktywności czytałem już chyba z rok temu, został zatrzymany. Właśnie byłego esbeka upatrzyła sobie na współpracownika pewna grupa podmiotów kościelnych, występujących przed rzeczoną komisją o restytucje lub rekompensaty majątkowe.
Nie będę się rozpisywał o szczegółach. Jasne jest, że już samo powołanie tej komisji i taki zakres restytucji budzi słuszne posądzenie o niesprawiedliwość. W końcu, który z prywatnych posiadaczy własności z czasów II RP może w dzisiejszej Polsce liczyć na zwrot majątku w takim stopniu jak kościół? Gdy debata dotyczy reprywatyzacji zaraz podnoszą się apele o zrozumienie niedobrego położenia finansów współczesnej Polski. Szkoda, że te, dotykające mocno sfery aksjologicznej, apele odbiły się od uszu duchownych jak groch od ściany.
Jakby tych przywilejów było mało, w szeregach kleru znalazło się sporo takich, którzy uprzywilejowane traktowanie postanowili wykorzystać. Prosty mechanizm, znany z licznych artykułów. Ponieważ państwo postanowiło całkowicie zawierzyć stronie kościelnej, wyceny nieruchomości restytuowanych czy wskazanych jako rekompensaty były wykonywane samodzielnie przez kościelnego wnioskodawcę, a więc bezpośrednio zainteresowanych. Tak też się i stało, że niekiedy wyceny o 80% i więcej zaniżały wartość obiektów wybranych do restytucji. Na własność kościoła przechodziły atrakcyjne działki inwestycyjne. Wówczas zakony, zamiast np. postawić tam przytułek dla ubogich, bezczelnie natychmiast sprzedawały je biznesmenom, często zaangażowanym w proceder dojenia podatników. Za cenę grubo poniżej wartości rynkowej, ale i grubo powyżej wartości z komisyjnej wyceny. Gdyby te nieruchomości były akcjami można by to porównać do spekulacji, sztucznego wywołania korekty i zysku na krótkiej sprzedaży strony kościelnej. Ze szkodą dla innych udziałowców, czyli nas wszystkich.
Konkretnie straty poniosły miasta i gminy. Na własność kościoła poprzechodziły szpitale, szkoły, a nawet jeden dworzec PKS… Teraz z ust członków komisji słyszymy, że nawet jeśli w całym szeregu transakcji zostanie udowodniona przestępcza korupcja, to i tak decyzje pozostaną w mocy, ponieważ ustawa o komisji nie przewiduje trybu wznowienia postępowania. A propos, nie jest także przewidziany tryb odwołania od decyzji komisji, a strony zainteresowane, tj. gminy będące właścicielami restytuowanego mienia, nie miały także prawa kwestionować przed komisją rozbójniczych wycen strony kościelnej. Od czasów św. Inkwizycji nie przyjęto chyba tego rodzaju prawnej konstrukcji (pomijając totalitaryzmy).
Dowolność i samodzielność przy wycenie, brak odwołania, brak trybu wznowienia, automatyzm w przychylaniu się do wniosków strony kościelnej. Wszystko to zostało wtedy, w 1991 roku, tak ustalone, ponieważ chyba strona państwowa nie liczyła się z tym, że po stronie kościelnej może zaistnieć tego rodzaju chciwość i skłonność do oszustw. Przecież kościół jawić się musiał jako ostoja moralności i zasad wykluczających zwyczajne oszustwa i szachrajstwo. Własny kodeks i doktryna kościoła wydawały się chyba wystarczającą rękojmią.
Ale ludzie są tylko ludźmi. Stojąc przed perspektywą szybkiego wzbogacenia nazbyt łatwo sięgnąć po filozofię „a od czego konfesjonał?”. Tymczasem brak trybu odwołania od decyzji komisji dotyczących ważnego prawa, jakim jest prawo własności, jest niezgodny z konstytucją. Z tego względu wszystkie decyzje tej komisji powinny zostać uznane za obarczone wadą prawną, ale wątpię, aby tak się stało. W imię świętego spokoju Polska przełknie tę żabę, a po arbitralne rozwiązanie sięgnie pewnie także i Trybunał Konstytucyjny.
„Przekażcie sobie znak pokoju”.