Błędna polityka edukacyjna polskiego państwa i samorządów to jedna z najcięższych przewin polityki w tym kraju. Według danych z rekrutacji studentów I roku pedagogiki 2013/14 zaczyna ona generować coraz bardziej niekorzystne konsekwencje, które odbiją się negatywnie na długofalowych perspektywach rozwoju gospodarczego Polski.
Podstawowy błąd, jaki leży u podstaw tych problemów, polega na fatalnej reakcji na spadkowy trend demograficzny, a konkretnie oczywiście na malejącą liczbę uczniów w szkołach. To generalnie negatywne zjawisko, ale także takie, które niesie ze sobą pewne szanse. W kontekście szkoły szansą tą jest umożliwienie osiągnięcia wyższej jakości oświaty przy tym samym poziomie nakładów. Kluczem są oczywiście mniejsze klasy, zanik konieczności wprowadzania „dwuzmianowego” planu lekcji, inne, bardziej kreatywne i efektywne formy zajęć lekcyjnych, zajęcia dodatkowe. Polska mentalność okazała się jednak niezdolna, aby z szansy tej skorzystać. Zamiast klasy zmniejszać, pozostawia się jest w tych samych rozmiarach, a zamiast tego „oszczędza” się likwidując szkoły, etaty nauczycielskie.
Impulsem dla tych błędnych decyzji jest oczywiście nonsensowny w obecnych warunkach system uzależniający wysokość subwencji oświatowej od liczby uczniów. Gdy spada ona, spada wolumen subwencji dla gmin, które mając mniej środków nie mają wyjścia i muszą prowadzić złą politykę. Rząd zaś oszczędza, co ważne w obecnych warunkach. Tyle, że za dzisiejsze oszczędności w przedziale edukacji przyjdzie ponieść realne koszty w przyszłości związane ze zbyt rachityczną dynamiką wzrostu innowacyjności gospodarki, zapadaniem się Polski w tzw. globalizacyjną pułapkę kraju o średnim poziomie rozwoju (niezbyt już tania siła robocza + niski poziom przetworzenia w krajowej produkcji), wydatkami na cudzy know-how oraz po prostu zwalniającym tempem wzrostu gospodarczego, czyli malejącymi wpływami z podatków, wyższymi wydatkami socjalnymi.
Wobec recesji demograficznej należy odejść od zasady subwencja per uczeń. Dzięki spadkowi uczniów można bez znacznego zwiększania nakładów na edukację (lub nawet w średniej perspektywie ich stabilizacji na niezmiennym poziomie) uzyskać efekt jakościowy w polskich szkołach. Zwłaszcza, że procesy na rynku pracy, masowe już zwolnienia nauczycieli lub drastyczne cięcia ich etatów, generują negatywną selekcję na studiach pedagogicznych. Idzie się na nie w ostateczności, dostają się osoby, które ledwo zaliczyły maturę, a miejsca i tak zostają wolne. Oznacza to, że za kilka/kilkanaście lat będziemy mieli realnie słabszych nauczycieli niż dziś, a straty tym spowodowane będą nie do odrobienia w krótkim okresie.
Polityka edukacyjna jest tylko jednym z przejawów chronicznie, żeby nie rzec chorobliwie, krótkoterminowego kalkulowania polskich polityków. Ja jestem człowiekiem pozbawionym złudzeń. Polska klasa polityczna jest po prostu niezdolna nie tylko do rozwiązywania realnych problemów społecznych naszego kraju, ale nawet do ich trafnego diagnozowania. To są w przytłaczającej większości ludzie ślepi. Jednak w demokracji od tego jest presja społeczna, aby ich zmuszać do pracy i palcem wskazywać, co mają robić. Tak więc wszystko w naszych rękach.