Jednym z największych złudzeń polskiej polityki ostatnich 4 lat jest przekonanie, że działania ludzi PiS z Antonim Macierewiczem na czele, związane z formułowaniem najbardziej fantastycznych hipotez o przyczynach katastrofy z 10 kwietnia 2010 roku, mają charakter ofensywny. Gdy słyszymy sugestie o rzekomym zamachu na pasażerów samolotu, oskarżenia o błędy popełniane w trakcie wyjaśniania sprawy, a nawet oskarżenia o „spisek” i być może współsprawstwo polskiego rządu PO w odniesieniu do najgorszej z wyobrażalnych zbrodni, to przekonanie, że jest to forma politycznego ataku na przeciwnika w celu osłabienia go i przejęcia władzy, nachodzi w sposób naturalny. W rzeczywistości jednak, takie jest moje zdanie, nie mamy tu do czynienia z działaniami ofensywnymi, z atakiem, a z działaniami defensywnymi, obroną, zamaskowaną w bardzo zgrabny sposób.
I jest to obrona skuteczna. Zupełnie fałszywą miarą sukcesu, zdawałoby się irracjonalnej, kampanii Macierewicza są przytaczane na krótko przed czwartą rocznicą katastrofy sondaże opinii publicznej, w których stawia się respondentom pytanie o ich opinię dotyczącą przyczyn katastrofy. Wynika z tego, że 23% Polaków, czyli wartość podobna do elektoratu PiS, przyjmuje sugestie wiceszefa PiS o zamachu za dobrą monetę. Według niektórych jest to niesłychanie dużo, biorąc pod uwagę brak dowodów i zakładając racjonalne analizowanie tematu przez obywateli. Według innych to mało, bo jednak daleko tutaj do większości; większość jest i teraz już pozostanie przekonana, że był to wypadek komunikacyjny spowodowany tymi czy innymi czynnikami.
Jednak sukces kampanii Macierewicza nie polega na tym, czy w zamach wierzy 15, 20 czy 35% Polaków. Sukces ten polega na tym, że kwestia „zamach czy nieszczęśliwy wypadek” stała się osią okołosmoleńskiego sporu. Skoro stała się ona jego osią, to osią jest także pytanie o winę polityków PO, czy szerzej wszystkich przeciwników i krytyków prezydenta Lecha Kaczyńskiego. PiS pozoruje atak, ale tak naprawdę broni się. Przenosi ciężar dyskusji na bezpieczne i korzystne dla siebie pole, ponieważ niezależnie od tego, czy stanie na zamachu czy jednak nie, to nikt nie będzie się zastanawiać nad ewentualną winą ludzi PiS.
Jest to działanie defensywne, ponieważ punkt ciężkości debaty został trwale odsunięty od pytania, czy najważniejszy pasażer samolotu naciskał za pośrednictwem zaufanych osób na to, aby piloci, pomimo swojego better judgement, lądowali. Konfabulacje, niestworzone historie o wybuchach, sztucznej mgle, „dobijaniu żywych” itp. od początku służyły, jako swoiste razzle-dazzle, zepchnięciu tego wątku na bok. Prawda jest jednak taka, że scenariusz nacisków, które doprowadziłyby do błędów na pokładzie i na rosyjskiej wieży kontrolnej, jest wysoce prawdopodobny. Sukces i szczęście PiS, także z punktu widzenia kreowania teraz istnego mitu bohaterskiego wokół pamięci nieżyjącego prezydenta, polega na tym, że zapewne żadnych dowodów o istnieniu tych nacisków (ale także, siłą rzeczy, o braku nacisków) nie ujrzymy. Tym nie mniej, warto wyłączyć na moment odbiór niestworzonego jazgotu, który ma odwracać naszą uwagę i zadać pytanie o to, czy to nie ambicje polityczne w atmosferze partyjnej wojny totalnej spowodowały to, co się stało.