Oczywiście tytuł tego tekstu ma zbyt mocną wymowę. Mamy kilka partii opozycyjnych, które pomimo zrozumiałej demoralizacji dwoma latami, pozbawionej jakichkolwiek szans, walki z pisowską machiną sejmową, usiłują zabierać głos w debatach, dawać wyraz sprzeciwowi części społeczeństwa wobec przejmowania państwa przez partię władzy czy pokazywać skandale i nieprawidłowości w jej codziennym funkcjonowaniu. Gdy jednak dochodzi do symbolicznego momentu starcia dwóch światów wartości, część polityków opozycji schyla głowy i usuwa się w cień, oddając pole drugiej stronie. Pokazując własną słabość, zachęcają rządzących do bardziej zdecydowanej ofensywy i nowych projektów umacniających obecny system władzy.
Ustawa liberalizująca prawo o aborcji, pod którą środowisko Barbary Nowackiej zebrało podpisy i przedstawiło w ją w Sejmie, nie miała szans na uchwalenie w jego obecnym składzie (podobnie – dodajmy – jak w Sejmach 2005-07, 2007-11 i 2011-15, czyli także w czasach dominacji PO w polskiej polityce). Projekt ten nie został zgłoszony w nadziei na to, że stanie się prawem. Zgłoszono go, jako przeciwwagę dla projektu prawo o aborcji zaostrzającego, który procedowany był równolegle. Projekt Nowackiej był pomyślany jako wyraz opinii i wartości dużej grupy społecznej (wg ostatnich badań ponad 40% Polek i Polaków popiera liberalizację prawa, a tylko 8% jego zaostrzenie). Jego celem było li tylko przejście do prac w komisji oraz do drugiego czytania, aby w debacie i świadomości publicznej zaistniała alternatywa dla prawicowej kampanii na rzecz pozbawiania kobiet dalszych praw.
Ten cel wnioskodawców zrozumiała nawet czołówka PiS. 58 posłów PiS poparło skierowanie projektu Nowackiej do komisji, przecież nie dlatego, że rozważali zagłosowanie „za” w decydującym etapie prac. Kaczyński, Macierewicz i Brudziński zagłosowali „za”, aby projekt pod którym podpisało się kilkaset tysięcy obywatelek i obywateli nie poszedł do śmieci od razu od progu. Ich głosy zmieniły, wyjątkowo tylko dla tego pierwszego czytania, faktyczny układ sił w Sejmie i otworzyły możliwość pomyślnego przejścia przez chociaż jeden etap.
Niestety prawie 20 posłów PO i 9 posłów .Nowoczesnej zdecydowało się nie wziąć udziału w głosowaniu, chociaż byli obecni na obradach Sejmu. To ich postawa zdecydowała o odrzuceniu projektu. A przecież mogli swoim przekonaniom moralnym o przerywaniu ciąży dać wyraz dopiero w ostatnim czytaniu. Zdecydowali się być bardziej „święci” od wielu posłów PiS, z szefostwem tej partii na czele.
Zdaję sobie sprawę z tego, jak drażliwym i trudnym tematem jest przerywanie ciąży. Jak obciążające dla własnego sumienia może być oddanie głosu „za”. Sam nie jestem posłem i mogę z wygodnej pozycji osoby niedecydującej o kształcie prawa wyrażać swoje oburzenie, nie narażając sumienia. To wszystko prawda. Prawdą jest też, że kwestia prawa o aborcji nie jest, zwłaszcza po zmianach ustrojowych w naszym kraju, najbardziej doniosłym problemem społecznym i politycznym (aczkolwiek byłbym ostrożny w pomniejszaniu go, gdyż wiążą się z nim prawdziwe ludzkie dramaty). Tym nie mniej, ma ona wymiar symboliczny w debacie aksjologicznej. W sporze pomiędzy ideą wolności sumienia każdego człowieka a programem poddania ludzi jarzmu społecznej hierarchii, autorytetów i arbitralnie ustalonych nakazów moralnych. Od posłów opozycji oczekiwałbym, aby nie czmychali w popłochu przed takim problemem już w pierwszym czytaniu. Skoro jest strach przed proboszczem czy biskupem, to można czmychnąć w ostatecznym głosowaniu. Oddanie pola bez walki, i to mimo iż przeciwnik przyniósł 58 „nagich mieczy”, oznacza, że niektórzy z tych posłów wybrali niewłaściwą ścieżkę kariery zawodowej. Przez nich wyborcy opozycji, stanowiący gros z tych 40% popierających liberalizację prawa o aborcji, zadaje sobie dzisiaj pytanie: Czy jeszcze mamy opozycję? Czy jeszcze ktokolwiek nas reprezentuje?!