Tym razem w krótkich, żołnierskich słowach. Projekt zmian w ustawie o zgromadzeniach, przygotowany przez kancelarię prezydenta Komorowskiego, a forsowany zgodnie przez koalicję PO-PSL, jest nie do przyjęcia. Z całego szeregu powodów. Wydłużony zostaje czas na zgłoszenie manifestacji do 6 dni, co utrudnia użycie jej jako skutecznego i nośnego środka w środowisku szybkiej sekwencji zdarzeń, jakim jest medialna polityka współczesności. Ustawa uniemożliwia skuteczne odwołanie się od odmowy wydania zgody na manifestację w czasie przed jej zaplanowanym terminem. Znacząco zniechęca do korzystania z wolności słowa i zgromadzeń, obarczając przewodniczącego zgromadzenia niewspółmiernymi czy też wręcz niewykonywanymi, pomimo najlepszych starań, obowiązkami.
Jednak najbardziej rażące jest faktyczne umożliwienie władzom samorządowym stosowania taśmowego zakazu wszelkich kontrmanifestacji przeciwko pierwej zgłoszonym zgromadzeniom, niezależnie od okoliczności. Jest to niedopuszczalne ograniczenie wolności debaty obywatelskiej. A także poważne zagrożenie dla wizerunku Polski. Jaki sygnał pójdzie w świat, gdy ponownie spory marsz zorganizują środowiska nawiązujące do tradycji skrajnej prawicy, pośród których część bez jakichkolwiek oporów sięga po zawoalowane hasła ksenofobiczne, rasistowskie i antysemickie, a naprzeciw nich nie stanie nikt wyrażający dezaprobatę przygniatającej większości polskiego społeczeństwa wobec takich treści i postaw? Nie stanie nikt, bo władze lokalne zakażą kontrmanifestacji. A jeśli ktoś, pomimo przepisów niemądrego prawa się pojawi, to policja będzie chronić legalny przemarsz skinheadów, zaś legitymować, zatrzymywać, a może i stosować inne środki przymusu wobec zwolenników porządku liberalno-demokratycznego? W świecie, w którym egzystują jeszcze postaci typu Debbie Schlussel, amerykańskiej konserwatystki rozkładającej winę za Holokaust pół na pół pomiędzy Niemców i Polaków, otwarcie nieskrępowanego dostępu do publicznej agory faszystom jest posunięciem ryzykownym, a nawet głupim. W Niemczech kontrmanifestacje przeciwko marszom NPD i pokrewnym grupom są zawsze kilka, kilkanaście razy bardziej liczne od nich. Stanowi to jasny sygnał dla tamtejszej i światowej opinii publicznej. Gdy kontrmanifestacja nie jest z jakiegoś powodu legalna, nikogo to nie powstrzymuje, a nawet czołowi politycy, tacy jak Wolfgang Thierse, się na niej stawiają. Bo czasami wyrażenie sprzeciwu wobec oczywistego zła jest ważniejsze od prawa.
W Polsce też tak będzie sobie trzeba powiedzieć, gdy antyfaszystowska kontrmanifestacja zostanie zakazana. Nie zawsze prawo jest najważniejsze.
Wstyd zaś, że ustawę o ograniczaniu wolności obywatelskich promują i uchwalają działacze PO przy sprzeciwie naturalnych wrogów wolności z PiS. Jak widać od wszelkich światopoglądów ważniejsze jest to, czy siedzi się w ławach rządowych czy opozycyjnych. Szkoda słów, Panie i Panowie!