Arcybiskup Michalik walczy o to, aby jak najwięcej ludzi porzuciło zwyczaj uczęszczania do kościoła? Nie? Trudno w to uwierzyć. Trudno też uwierzyć, że VIII Przykazanie nadal obowiązuje, jeśli przewodniczący polskiego Episkopatu publicznie manifestuje swoją pogardę wobec niego. Najpierw wygłasza skandaliczne słowa o źródłach, przyczynach i winie za przypadki wykorzystania dzieci przez duchownych; następnie za nie „przeprasza”, ale zastrzegając, że został źle zrozumiany, a jego przewina polegała tylko na popełnieniu w pośpiechu lapsusu językowego; następnie ponownie wygłasza swoje tezy (obnażając przy okazji własne kłamstwo), którą brzmią dokładnie tak, jak sami przed sobą tłumaczą się sprawcy takich czynów. Wszyscy okazują się winni, tylko nie duchowni i bezpośredni sprawcy. Rodzice, feministki, wychowanie seksualne i wiedza, przejściowo na listę trafiły nawet same dzieci.
Kościół polski znalazł się defensywie w kontekście spraw wykorzystywania nieletnich, ale miast zareagować jak inne i z otwartą przyłbicą wyjaśnić swoje zaniechania w tym względzie, przechodzi do ofensywy. Bliski Michalikowi senator SP z Podkarpacia nazwiskiem Jaworski, sugeruje, że pedofilię spowodowała „rewolucja seksualna” lat 60. Tego typu nonsens pada, pomimo powszechnej wiedzy o obyczajowości ludzi różnych epok, od starożytności po dekadencki przełom XIX i XX wieku. Sugeruje, że wiarygodną walkę z pedofilią może prowadzić tylko zwolennik restrykcyjności w seksualnej sferze życia, jakby nie stanowiło żadnej różnicy, czy zachowania seksualne podejmują dobrowolnie ludzie dorośli i świadomi czy też zmanipulowane i zastraszone dzieci. Tymczasem prawda jest taka, że rewolucja obyczajowa lat 60. i 70. zmieniła podejście do tzw. tych spraw i przestały one być tabu. To w efekcie tego poczęto dyskutować o ludzkich zachowaniach seksualnych i to dzięki tym dyskusjom, 20-30 lat po „rewolucji”, świat doszedł do powszechnego konsensusu w zakresie negatywnej oceny i odrzucenia seksualnego wykorzystywania nieletnich. Stało się to po raz pierwszy w historii właśnie jako pokłosie rewolucji obyczajowej. Przełamano bowiem tabu i wstyd, ofiary zrzuciły z siebie fałszywe poczucie winy, a dzięki temu sprawcy przestali być bezkarni.
Tymczasem zrzucający winę na wszystkich poza sprawcami, znany ze wspierania skazanego za pedofilię proboszcza z podkarpackiej Tylawy i pomagających mu w zastraszaniu lokalnej społeczności „siepaczy”, abp Michalik sugeruje wycofanie się z dostarczania dzieciom wiedzy o seksualnej sferze życia. Mają znów nie wiedzieć, jakie zachowania dorosłych wobec nich są niewłaściwe, mają zostać oduczone alarmowania w takich sytuacjach rodziców lub nauczycieli, ma im wrócić wstyd. Wstyd, który generuje strach i milczenie. To rzeczywiście byłyby dla sprawców komfortowe warunki.
Chciałbym nadal wierzyć, że wystąpienia abp. Michalika w tych sprawach to efekt niewiedzy i nieudaczności typowej dla słonia w składzie porcelany. Ale, jak mawiają Amerykanie: jeden raz – to jest wypadek (lapsus?), dwa razy – to przypadek, trzy razy – to już akcja wroga. Otóż odnoszę wrażenie, że dla abp. Michalika „dobre imię” kościoła jest ważniejsze od bezpieczeństwa i dobra dzieci. Woli powrót do czasów, gdy „o pewnych sprawach się nie mówiło”. Był wstyd, tabu, autorytet, posłuszeństwo.
Otóż, księże arcybiskupie Michalik – po moim trupie. Moim i setek tysięcy innych, polskich rodziców.