Dla pismaka o liberalnych poglądach nie ma w Polsce nic prostszego niż krytykować Jarosława Kaczyńskiego, wieszać na nim psy, atakować i mieszać z błotem. Głównie z tego powodu (nie wiem, czy ktoś to zauważył) od wielu lat staram się więc tego nie robić, choćby po to, aby nie być banalnym. Ale także dlatego, że Kaczyński jest permanentnie (najczęściej słusznie) krytykowany przez bardzo wielu autorów i dużą liczbę głosów w polskiej debacie publicznej, a ja zawsze miałem ciągoty takie, aby stać samotnie obok i czasem zachować się nieprzewidzianie, zamiast być kolejnym elementem prawiącej unisono watahy. Moja osobista, blogersko-felietonowa „strategia” wobec prezesa PiS jest więc taka, aby (nawet jeśli korci) rezygnować z wyrażenia mojej dezaprobaty wobec jego działań czy poglądów po raz tysięczny, a o moim zasadniczym „nie” dla niego jako polityka przypominać w tle, rzadkich ale jednak od czasu do czasu pojawiających się, pozytywnych tekstów na jego temat, gdy w drodze wyjątku czymś mnie in plus zaskoczy. Dzisiaj jednak powstrzymać się nie mogę. Jestem w stanie tolerować światopogląd PiS i jej lidera (idzie mi to w miarę nieźle), ale nie udaje mi się tolerować go w połączeniu ze skrajną głupotą.
O Kaczyńskim można napisać wiele złego, ale nie to, że jest głupkiem. Gdy więc publicznie wypowiada absolutne głupoty, nonsensy i bzdury, to wiadomo, że mamy do czynienia z cyniczną demagogią. Tak właśnie jest w przypadku modelowo kretyńskiej wypowiedzi na temat planowanego przez rząd Donalda Tuska wprowadzenia programu dofinansowywanych ze środków publicznych zabiegów in vitro dla ok. 15 000 par rocznie. Szef PiS stwierdził, że 15 000 zabiegów in vitro to „bardzo, bardzo dużo aborcji”.
Przyjmuję do wiadomości stanowisko radykalnych konserwatystów i katolickich hierarchów, iż w ich ocenie każdy zarodek ludzki, obojętnie czy znajduje się w organizmie matki czy poza, jest istotą ludzką taką samą jak np. Jarosław Kaczyński. Nie zgadzam się z tym poglądem, ale przyjmuję go do wiadomości. Na pewno uzasadnia on logicznie negatywny stosunek wobec procedury in vitro, jeśli w jej toku dochodzi do niszczenia zarodków. Nawet jednak jeśli do tego niszczenia dochodzi i jest to w tej światopoglądowej nomenklaturze „śmierć ludzi”, to nie jest to żadna „aborcja”.
Aborcja oznacza przerwanie rozpoczętego procesu lub działania, w tym przypadku ciąży, pochodzi od słowa określającego poronienie i jest sztucznie i intencjonalnie wywołanym poronieniem. Z tego powodu użycie tego słowa w kontekście obumierania i niszczenia zarodków nigdy nie wszczepionych do organizmu matki, a więc gdy żadna ciąża z ich udziałem nie miała miejsca i się nigdy nie rozpoczęła, jest albo totalną głupotą, albo celową perfidią.
Jak już ustaliliśmy, prezes Kaczyński jest człowiekiem posiadającym wszelkie wady, poza głupotą. W sposób oczywisty więc kierujemy się ku drugiej opcji interpretacji jego słów. In vitro w Polsce kojarzy się dobrze i ma poparcie większości obywateli. Kojarzy się z miłością, szczęściem, spełnieniem, cudem medycyny i pięknem. Aborcja kojarzy się źle i jest to w sumie jak najbardziej zrozumiałe. Dlatego „robienie narracji” przez Kaczyńskiego polega tutaj na przyczepieniu czemuś pięknemu paskudnej „mordy”, celem jest stopniowe zohydzenie, obliczone na powolną zmianę ocen większości Polek i Polaków.
To w gruncie rzeczy tak, jakby pięknej idei lub programowi politycznemu dodać adnotację, że jest autorstwa PiS. Normalnemu człowiekowi od razu instynktownie odechciewa się to popierać…